Odmienni na jednej ziemi
Czy po 150 latach od zjednoczenia Włoch Włosi są zjednoczeni?
Włosi będą 17 marca z wielką pompą obchodzić 150-rocznicę powstania państwa, a 2 czerwca z jeszcze większą, bo z udziałem głów i szefów państw Unii Europejskiej, USA i Rosji. Ale fasada hucznych obchodów i patriotycznego zadęcia kryje poważne wątpliwości Włochów, czy jest co świętować, zasłania gospodarczą i mentalną przepaść między południem a północą Italii, a też dzielący je mur szczerej nienawiści. „Premier wszystkich Włochów” – jak mówi o sobie, uwikłany teraz w serię procesów i skandal obyczajowy, Silvio Berlusconi – zaprosił na uroczystości prezydentów Obamę i Miedwiediewa, ale w swym drugim przebraniu – jako właściciel klubu AC Milan – przed ostatnim arcyważnym meczem z Napoli powiedział: „Północ wygra z południem”.
W zwariowanej na punkcie futbolu Italii sejsmografem społecznych emocji są właśnie stadiony. Fanom werońskiego Chievo neapolitańczycy dedykują transparenty z napisami, że Julia była dziwką, a Romeo rogaczem. Werończycy, gdy odwiedzają ich kibice Napoli, zakładają na twarz maseczki i skandują: „Powąchaj Neapol, a umrzesz”, albo: „Wezuwiuszu! Spal ich siarką!”.
Gdy w 1861 r. Wiktor Emanuel z namaszczenia obu izb parlamentu proklamował w Turynie powstanie Królestwa Włoskiego, Massimo D’Azeglio, gubernator regionu Mediolanu, a przy okazji pisarz i malarz, miał powiedzieć: „Zrobiliśmy Włochy. Teraz musimy zrobić Włochów”. Czy się udało? Nie do końca. Dziś aż 25 proc. mieszkańców zjednoczonych wówczas Królestw Sardynii i Obojga Sycylii chętnie odwróciłoby bieg historii i żyło w odrębnych, choć być może sfederalizowanych państwach. Ponad połowa uważa, że ich przodkowie zrobili na zjednoczeniu fatalny interes, ale co istotniejsze, aż 70 proc. jest przekonanych, że do dziś muszą ponosić stale rosnące finansowe i społeczne koszta zjednoczeniowej klęski.