Karl Theodor Maria Nikolaus Johann Jacob Philipp Franz Joseph Sylvester baron zu Guttenberg był dla kolorowej prasy niemieckiej darem niebios. Wygląda jak książę z bajki. Młody, energiczny, nieskazitelne maniery. Z nieprzyzwoicie bogatej rodziny. Wychowany w pałacu, który do jego rodziny należy od 700 lat. No i ta żona! Piękna Bismarckówna zaangażowana społecznie, jak na dobrą panią przystało, w walkę z pedofilią.
Baron spoza układu
Gdy trzy lata temu, w wieku 36 lat, nieoczekiwanie został sekretarzem generalnym bawarskiej CSU, szybko stał się nadzieją niemieckich konserwatystów. W partii, która w Bawarii przyrosła do władzy od 60 lat, baron był człowiekiem spoza układów. Nareszcie znalazł się ktoś – mówiono – kto pokaże skłóconemu i bezbarwnemu establishmentowi wszystkich partii, czym są zapomniane w demokracji wartości honoru, uczciwości i dobrego stylu.
Na początku 2009 r. został ministrem gospodarki w rządzie Angeli Merkel, głosząc niezwykłe dla polityka CSU hasła rynkowego liberalizmu. W czasie kryzysu Opla zagroził dymisją, jeśli rząd federalny zechce podtrzymywać padający koncern. Ten gest zrobił na mediach piorunujące wrażenie. Nareszcie mamy ministra, który pokazał, że nie klei się do stołka. Ma charakter! Gest okazał się cokolwiek pusty, bo Opla podparto, a Guttenberg ze stanowiska ministra nie ustąpił. Ale wrażenie zostało.
I utrzymywało się nadal, gdy baron jesienią 2009 r. został ministrem obrony. Wybaczono mu, że − podobnie jak jego poprzednik − początkowo bronił ataku na uprowadzone w Afganistanie cysterny Bundeswehry, w którym zginęło kilkudziesięciu cywilów. Mógł jeszcze nie mieć rozeznania – mówiono. A poza tym świetnie wygląda wśród żołnierzy. Jest szybki, dziarski. Umie rozmawiać z podwładnymi.