Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Pustynia czeka na wiosnę

Rozmowa z Ibrahimem al-Konim, pisarzem libijskim

„Tuaregowie są łącznikiem między północą kontynentu afrykańskiego a jego południem” - mówi Al-Koni. „Tuaregowie są łącznikiem między północą kontynentu afrykańskiego a jego południem” - mówi Al-Koni. Michel Gounot / Corbis
Despoci z Trzeciego Świata opętani są żądzą władzy doskonałej - mówi Ibrahim al-Koni, wybitny pisarz libijski.
Ibrahim al-Koni pochodzi z plemienia Tuaregów. Dzieciństwo spędził na pustyni.AN Ibrahim al-Koni pochodzi z plemienia Tuaregów. Dzieciństwo spędził na pustyni.

Adam Krzemiński: – W pańskiej powieści „Wrzód” despota chce się nawet pozbyć władzy, ale nie może, bo do niego przyrosła. Zdziera ją więc z siebie wraz z żywym ciałem.
Ibrahim al-Koni: – Pragnienie władzy jest demonem związanym z naturalną dla człowieka żądzą posiadania. Opanowując człowieka przysłania mu całkowicie zdrowy rozsądek. Rozkosz zdobywania i posiadania władzy nie zna granic. I kto jej ulega, ten nie zazna spokoju, jeśli nie posiądzie wszystkich przywilejów zastrzeżonych jedynie dla Boga.

Kadafi w swym upiornym przemówieniu po wybuchu protestów nie wyglądał na człowieka, który chciałby tę władzę z siebie zedrzeć...
Despoci z Trzeciego Świata opętani są żądzą władzy doskonałej. Gdy Kadafi sięgał po władzę w 1969 r., obiecywał zaprowadzenie sprawiedliwości, ale jako pierwszy targnął się na jej świętość. Stworzył jeden z najbardziej przerażających aparatów przemocy. Jest dumny, że sprawdziło się proroctwo Alberta Camusa: zaczyna się od wzniosłych haseł równości i sprawiedliwości, a kończy na tworzeniu własnego aparatu bezpieczeństwa. Nawet cztery dekady rządów absolutnych nie zaspokoiły żądzy Kadafiego. On chce władzę zatrzymać nawet po śmierci, przekazując ją swoim dzieciom. Władza go pożera od wewnątrz, opanowując jego duszę.

Tunezyjskiego handlarza warzywami Mohammeda Bouaziziego, który 17 grudnia spalił się publicznie na znak protestu, nazwał pan Chrystusem naszych czasów. Tamtego dnia był pan w Libii u chorego brata. Jak wybuch arabskiej rewolucji przyjęto wówczas w Trypolisie?
W duszy libijskiej pragnienie wolności nigdy nie wygasło. Libijczycy wielokrotnie dawali temu wyraz. Jednak strach przed okrucieństwem, specyficzne uwarunkowania międzynarodowe i brak doświadczeń politycznych rozwiewały to marzenie za każdym razem. W odróżnieniu od sąsiednich państw arabskich, w Libii nigdy nie było partii politycznych. Król Idris al-Sanusi zdelegalizował je tuż po uzyskaniu niepodległości w 1951 r. To było na rękę Kadafiemu i ułatwiło mu utrzymanie się u władzy przez ponad 40 lat. Cierpliwość i wytrwałość Libijczyków została poddana próbie, jakiej świat jeszcze nie widział. W końcu, gdy wybiła godzina opatrzności i los sprzyjał, naród libijski podniósł się ze swego upokorzenia. Libijczycy nareszcie wykrzyczeli swe rozgoryczenie. Wiele lat upodlenia nadało temu krzykowi wymiar ponadczasowy. Co nie zmienia faktu, że niektóre plemiona na południu kraju wciąż się wahają. A niejedno miasto na zachodzie wykazuje zbyt dużą zachowawczość. Naród libijski, pozbawiony oręża, z gołymi rękami stawia czoło zorganizowanej machinie wojennej, płacąc za swój opór tysiącami ofiar.

Wprowadził pan libijską pustynię do literatury światowej. Zaskakuje, że czarnym plemionom na południu przypisuje pan większą mistyczną siłę niż białym. Czyżby będąc Tuaregiem chciał pan pogodzić obie dusze Afryki Północnej?
To prawda, że zarówno europejska i amerykańska, jak i arabska krytyka literacka uznała powieść „Al-Madżus” (Mag) za epopeję Tuaregów. To nie przypadek, że jest osnuta wokół problemu władzy. I dlatego uważam ją za powieść uniwersalną. Moi Tuaregowie są tylko przykładem. Niosą na kartach powieści ludzkie pragnienie wolności. A pustynia symbolizuje przeciwności ludzkiej egzystencji.

Tuaregowie są łącznikiem między północą kontynentu afrykańskiego a jego południem, między wspólnotami białych i czarnych, między spontanicznością życia w zgodzie z matką naturą a współczesnością wielkich cywilizacji, w których człowiek czuje się wyobcowany i odcięty od natury. Tuaregowie stanowią łącznik między religią muzułmańską a pierwotnymi wierzeniami, drzemiącymi głęboko w naturze stworzenia. Tożsamość tuareska od zarania dziejów szukała właściwej płaszczyzny porozumienia między wieloma przeciwstawnymi biegunami. Tuaregowie nie ograniczyli się jedynie do roli pośredników w handlu między ludami, lecz ich pośrednictwo znalazło swój wyraz w łączeniu dobrodziejstw dwóch kultur – monoteistycznej, reprezentowanej przez islam, i pierwotnej, przepojonej moralnością naturalną. Tuaregowie niejako uczłowieczyli religie monoteistyczne, łagodząc surowość ich prawa duchem naturalnej moralności, gdyż – tak jak mówi św. Paweł – litera prawa zabija. Stąd, dzięki Tuaregom, stroniącym od skrajności i fanatyzmu, ruchy sufickie znalazły żyzny grunt na nieprzystępnych piaskach Sahary.

Fanatyzm bywa bowiem nieodzowną przywarą wyznawców religii nakazowych, zaprzeczeniem natury człowieka. Tuaregowie jako lud najbardziej ucierpieli z powodu rozprzestrzenienia się systemów totalitarnych, zarówno na północy jak i południu, gdyż systemy te nie uznały ich tożsamości, zmuszając ich do porzucenia swojego języka. Stąd Tuaregowie najbardziej potrzebują obecnie sukcesu rewolucji libijskiej. Nie dlatego, że pozbędą się koszmaru nękającego ich dzień i noc, lecz dlatego, że otwiera się przed nimi szansa odzyskania wraz z wolnością prawa do własnej tożsamości.

Teraz jednak widzimy, że to czarni najemnicy bronią dyktatora, podczas gdy armia przechodzi do powstańców.
Fakt, że ludy murzyńskie wspierają libijski reżim z pobudek ideologicznych lub dla korzyści politycznych, uważam za szyderstwo losu. Wysługiwanie się najemnikami jest postępowaniem amoralnym, obciążającym hańbą obie strony – samych najemników, jak i ich zleceniodawców. Zresztą najemnicy nie określają stanowiska politycznego swoich mocodawców. Za pieniądze i dla przygody czynią jedynie to, co im się każe.

Dzisiejszą rewolucję w świecie arabskim porównuje się z 1989 r. w Europie Środkowo-Wschodniej, choć nie ma ani arabskiej Solidarności, ani arabskiego Gorbaczowa. Pan karnawał Solidarności oglądał w Polsce.
Mogę jedynie wyrazić wdzięczność opatrzności, że pozwoliła mi przeżyć wiele rewolucji, choć nie zawsze były to doświadczenia napawające radością i optymizmem. W 1969 r. przeżyłem upadek monarchii. Cieszyłem się wówczas jak każdy Libijczyk, sądząc pochopnie, że przewrót przyniesie nam zbawienie. Jednak nasze nadzieje szybko spłonęły, a marzenia o wolności rozwiały się. Na skutek nagonki libijskiej bezpieki musiałem wyemigrować. W Moskwie zacząłem studia literackie w Instytucie im. Gorkiego, będąc stypendystą radzieckiego Związku Literatów.

Prawda jednak jest taka, że więcej niż z samych studiów skorzystałem z kontaktów z ludźmi z kręgów literackich. Pokolenie lat 70. było w ZSRR pokoleniem buntu. Zapoczątkowało nurty ideowe przygotowujące grunt pod późniejszą pierestrojkę. Byliśmy przesyceni nadzieją na zmiany. Nasze pragnienie zmian spotęgowało wydalenie Sołżenicyna z ZSRR. Po zmorach rządów Stalina niektórzy z nas widzieli w epoce Breżniewa krok do tyłu wobec reform Chruszczowa. Chwilami wydawało się, że upragnione przemiany nigdy nie nadejdą. Zresztą żadna zmiana nie jest możliwa, jeśli nie obejmuje swobody wypowiedzi, która stanowi absolutne minimum wolności obywatelskiej.

 

 

Skok z Moskwy do Warszawy rozszerzył panu margines swobody?
W połowie lat 70. wyjechałem do Warszawy, aby założyć czasopismo poświęcone kulturze arabskiej w języku polskim. W Polsce przeżyłem wydarzenie epokowe. Ja jednak, z moim pesymistycznym usposobieniem, nie wierzyłem wówczas, że ruchy społeczno-polityczne mogą przynieść przełom. Ale to, czego dokonała polska Solidarność, zmieniło we mnie to przekonanie. Polacy przetarli szlak innym narodom. Zapoczątkowali rozpad największego systemu totalitarnego XX w. Reżim, oczywiście, się bronił, chyląc się powoli ku upadkowi. A strach przed nieuniknionym końcem potęgował przemoc i bezwzględność ze strony rządzących. To samo szaleństwo dzisiaj udziela się Kadafiemu.

Myśmy w 1989 r. wiedzieli, czego się trzymać. Tuż za żelazną kurtyną mieliśmy przykłady dobrze funkcjonującej zachodniej demokracji i gospodarki rynkowej. Wystarczyło obalić mur berliński. A jakie wzorce ma rewolucja arabska? Zachód obawia się islamistów à la Chomeini, świętej wojny w stylu ibn Ladena czy po prostu gwałtownej anarchii i fali uciekinierów.
Obawy Zachodu przed dojściem islamistów do władzy w ogarniętych rewolucją krajach arabskich są nieuzasadnione. Podsycają je zresztą sami ciemiężyciele. Zależy im, żeby Zachód widział w nich siły powstrzymujące masowy napływ afrykańskich emigrantów do Europy. Nie wiem, dlaczego Europejczycy przez wiele lat dawali zwodzić się tej propagandzie, wspierając pośrednio reżimy północnoafrykańskie, przedkładając tym samym swe doraźne zyski nad moralność. Europa powinna zmienić swoje nastawienie. Bardziej skorzysta, gdy narody Afryki Północnej będą wolne, bez dyktatorów i despotów. Ponieważ utrzymywanie relacji z despotą, nawet tylko kurtuazyjne, jest moralnym złem, a współpraca z ludźmi wyzwolonymi jest dobrem, nawet jeśli zachodzą duże różnice zdań. Więcej można zyskać na kontaktach szczerych i partnerskich.

Jak zatem Zachód powinien się teraz zachować?
Zachód musi dać zadośćuczynienie za to, że przez długie lata wspierał kata przeciwko ofierze. Bez wsparcia Zachodu tchórzliwi despoci nie utrzymaliby się u władzy ani jednego dnia. Czy jednak Zachód jest w stanie spojrzeć prawdzie w oczy i wyciągnąć wnioski z tej lekcji, otrzymanej od narodów arabskich za darmo, na złotej tacy? Zachód powinien otrząsnąć się ze swych złudnych wyobrażeń.

Jednak dwa tygodnie po wybuchu rewolucji sytuacja w Libii wygląda na patową. Dyktator Wenezueli Chavez zaproponował swoje pośrednictwo. Czy jednak po takiej masakrze można sobie wyobrazić libijski okrągły stół? Kto z kim miałby się układać?
Jak można było przewidzieć, Tymczasowa Rada Narodowa Libii odrzuciła inicjatywę Chaveza, gdyż pojednanie z reżimem Kadafiego dla wolnych Libijczyków nie wchodzi w rachubę. Odrzucenie tej inicjatywy jest zresztą z ich strony logicznie uzasadnione: Kadafi, dopóki ma szansę stłumić powstanie, nie przyjąłby mediacji. Natomiast jego zgoda na nią byłaby kolejnym oszustwem człowieka, który utracił wszelką legitymizację swej władzy i zaufanie własnego ludu. Jeśli dodać fakt, że Kadafi morduje bezbronnych, to zasiadanie z nim przy jednym stole podcięłoby korzenie rewolucji. Negocjowanie z tyranem to czyn równie haniebny jak odwracanie wzroku od zbrodni przeciwko ludzkości.

Docierają do nas tylko przekazy oficjalnej telewizji libijskiej oraz chaotyczne niezależne nagrania z wyzwolonego od Kadafiego wschodu kraju. Czy istnieje w Libii wykształcona warstwa menedżerów, którzy mogliby pokierować krajem, i czy opisywane przez pana plemiona pustynne pogodzą się z nieuniknioną modernizacją?
Libia bardzo długo była odcięta od świata. Prawdziwa Libia to nie to państwo, które ponad 40 lat temu zagarnął dla siebie reżim Kadafiego. Libia obfituje w ludzi doświadczonych politycznie, uzdolnionych kulturalnie i technicznie, utalentowanych na wiele sposobów. Reżim zdołał wyizolować i uśmiercić prawdziwą Libię, zaślepiając ją ideologicznie i zastraszając przemocą. Mam wielką nadzieję, że obecna rewolucja sumienia się powiedzie. Wierzę, że ten nieszczęsny kraj, o którym zapomniał świat, zadziwi jeszcze wszystkich swą otwartością, różnorodnością i bogactwem ducha.

A jak pan widzi przyszłość całej Arabii, czy raczej o jakiej Arabii pan marzy?
To, co się mówi obecnie o Libii, tyczy się również pozostałych rewolucji w regionie. Marzeniem ciemiężonych było mieć prawo do marzeń. Czy może pan sobie wyobrazić mój ból, gdy będąc kilka dni temu na targach książki w Omanie, patrzyłem na tytuły dzieł znanych mi osobiście arabskich pisarzy i filozofów, którzy nie dożyli tej wzniosłej chwili rewolucji arabskiej. Teraz mogą spoczywać w spokoju. Narody powstały urzeczywistniając ich pragnienia. Sądzę, że ich marzenia dopełnią się w całości, jeśli zmianie ustrojów będą towarzyszyć przemiany duchowe tych narodów. To może im przywrócić godność. Dać właściwą perspektywę oceny swego miejsca w świecie demokracji i przyszłej rodzinie człowieczej.

 

Ibrahim al-Koni urodził się w 1948 r. na południu Libii w plemieniu Tuaregów. Dzieciństwo spędził na pustyni. Języka arabskiego nauczył się dopiero w wieku 12 lat. Po rewolucji Kadafiego w 1969 r. przez krótki czas był dziennikarzem. Po studiach literackich i filozoficznych w Moskwie przez 9 lat mieszkał w Warszawie; wydawał czasopismo poświęcone literaturze arabskiej. W stanie wojennym wyemigrował do Szwajcarii, gdzie mieszka do dziś. Jest autorem ponad 40 powieści, zbiorów opowiadań i aforyzmów, z których kilkanaście zostało przełożonych na języki europejskie. W Polsce wydano zbiór jego opowiadań „Tajemnice pustyni”.

Polityka 11.2011 (2798) z dnia 11.03.2011; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Pustynia czeka na wiosnę"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną