Jacek Żakowski: – Jak to się stało, że właśnie pan ma naprawiać słynny chilijski system emerytalny?
Mario Marcel: – Kilka dni po wygraniu wyborów prezydenckich w 2006 r. Michelle Bachelet zaproponowała mi kierowanie prezydencką Komisją Reformy Emerytalnej.
Dlaczego akurat panu?
Od 20 lat zajmowałem się systemami emerytalnymi. A kiedy poprzednik Michelle Bachelet, prezydent Ricardo Lagos, mianował mnie dyrektorem Biura Budżetowego zarządzającego finansami Chile, przygotowałem raport o zobowiązaniach państwa wynikających z systemu emerytalnego. Bo ponad 20 lat po wprowadzeniu reformy nikt jeszcze nie wiedział, jakie będą jej skutki.
Nikt tego wcześniej nie liczył?
Liczono, ile będą kosztowały budżet emerytury poprzedniego systemu, w całości płacone z bieżących podatków. Ale nikt nie policzył, ile państwo będzie musiało w przyszłości dopłacać do emerytur płaconych w systemie kapitałowym. Nawet stawianie takiego pytania było właściwie nie do pomyślenia. O reformie mówiło się wyłącznie jako o naszym wielkim narodowym sukcesie i fundamencie chilijskiego modelu gospodarczego. Wszyscy wiedzieli, że nowy system emerytalny przyczynił się do stworzenia rynku kapitałowego. Wszyscy byli dumni, że każdy sam oszczędza na swoją emeryturę. Ale nie wypadało pytać o szczegóły. Bo obawiano się, że jeśli zaczniemy roztrząsać lub, co gorsza, kwestionować elementy systemu, pojawią się wątpliwości co do ekonomicznej stabilności i przyszłości kraju. Dużo się więc mówiło o płynących z reformy korzyściach. A koszty były tabu.
Jak to tabu pękło?
Moje biuro przeprowadziło narodowy Sondaż Zabezpieczenia Społecznego.