Wizyta na Salonie Rolniczym to rytuał francuskiej polityki. W tym roku na wystawie w Wersalu był już prezydent Nicolas Sarkozy i premier François Fillon, Jacques Chirac przyjeżdża poklepać krowy nawet na emeryturze, panowie jak zawsze w garniturach. 43-letnia blondynka zjawia się w dżinsach i koszuli z zakasanymi rękawami, głaszcze zwierzęta, próbuje serów, pije wina. „Niech pani będzie silna, Marine, potrzebujemy pani!” – szepce wzruszony hodowca.
Szefowa Frontu Narodowego żąda wprawdzie likwidacji Wspólnej Polityki Rolnej, ale obiecuje francuskie dopłaty dla francuskich rolników i rozprawę z hipermarketami, które zaniżają ceny. „Jest pani taka odważna!” – mówi rolnik. „Nie, to wy jesteście odważni” – emabluje córka Jeana-Marie Le Pena.
Francja jest w szoku. Dwa sondaże na zlecenie dziennika „Le Parisien” dały Marine Le Pen największe poparcie w pierwszej turze przyszłorocznych wyborów prezydenckich – na szefową Frontu chce głosować aż 24 proc. Francuzów. Gdyby głosowanie odbyło się na początku marca, Nicolas Sarkozy przegrałby już w pierwszej turze (21 proc.), a do drugiej wszedłby z Le Penówną Dominique Strauss-Kahn (23 proc.) i to on zostałby prezydentem. Francuzi nie pozwoliliby na zwycięstwo kandydatki skrajnej prawicy, ale już sam fakt, że Marine Le Pen przekroczyła w sondażu barierę 20 proc., stanowi przełom. Jej ojciec nigdy nie miał takich notowań na rok przed wyborami, nawet przed wejściem do drugiej tury w 2002 r.
Córka kuje żelazo, póki gorące. W poniedziałek pojechała na Lampedusę, gdzie lądują desanty uciekinierów z Tunezji, dzień później urządziła w Rzymie konferencję prasową na temat „następstw niekontrolowanego napływu ludności”.