Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Zmazać plamę po Tunezji

Francja prze do wojny

Skąd nagłe francuskie poparcie dla interwencjonizmu? Paryż próbuje za wszelką cenę zmazać plamę po rewolucji w Tunisie, kiedy poparła Ben Alego i znalazła się po stronie arabskich dyktatorów.

Déjà vu było cokolwiek à rebours. W lutym 2003 r. szef francuskiej dyplomacji Dominique de Villepin wygłosił w ONZ płomienne przemówienie przeciwko interwencji w Iraku. Wczoraj jego następca Alain Juppé z tego samego fotela wezwał społeczność międzynarodową do natychmiastowego ataku na Libię. To z inicjatywy Francji Rada Bezpieczeństwa uchwaliła w czwartek rezolucję, zezwalającą na ustanowienie nad Libią strefy zakazu lotów, a także na wszelkie działania, zmierzające do ochrony ludności cywilnej – w praktyce na naloty na pozycje libijskie. Francja groziła nimi już w ubiegłym tygodniu, ale dopiero poparcie Ameryki sprawiło, że Rosja i Chiny zgodziły się nie wetować rezolucji, tylko wstrzymać się od głosu.

Skąd nagłe francuskie poparcie dla interwencjonizmu? Paryż próbuje za wszelką cenę zmazać plamę po rewolucji w Tunisie, kiedy zamiast demonstrantów poparła Ben Alego i znalazła się po stronie arabskich dyktatorów. Dlatego Juppé na każdym kroku podkreśla humanitarny charakter interwencji i najostrzej ze wszystkich wygraża Muammarowi Kadafiemu nalotami. Dla Nicolasa Sarkozy’ego ta rezolucja to także sposobność, by wrócić do stolika wielkich mocarstw, od którego Francja odeszła w 2003 r., licząc, że inni pójdą za nią. Okazję stworzył mu Barack Obama, który wyraźnie nie pali się do obalania Kadafiego. Do poparcia francuskiej inicjatywy zmusił go dopiero marsz reżimowych wojsk na Bengazi.

Uchwalenie rezolucji, której jeszcze przed tygodniem nikt nie dawał szans, zaskoczyło nie tylko dyktatora, ale także krytyków ONZ. Przez swój desinteressement Obama mimowolnie osiągnął cel, o którym wielokrotnie mówił – przywrócił wiarygodność Narodów Zjednoczonych.

Reklama