Wawrzyniec Smoczyński: – W 1986 r. był pan pierwszym obcokrajowcem, który widział miejsce katastrofy w Czarnobylu. Jak pan się tam znalazł?
Hans Blix: – Wypadek w reaktorze nastąpił w nocy z piątku na sobotę, w poniedziałek w Szwecji odnotowaliśmy wzrost promieniowania. Skontaktowaliśmy się z szeregiem sąsiednich krajów, w tym z Polską, pytając, czy mieli awarię atomową. Rosjanie powiedzieli nam dopiero w poniedziałek wieczór, czyli cztery dni po wypadku. Świat był wściekły z powodu tego opóźnienia, bo emisja substancji promieniotwórczych cały czas trwała, a chmura radioaktywna przeleciała nad Finlandię, Szwecję i Europę Środkową.
Byłem wtedy dyrektorem generalnym Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), powiedzieliśmy Rosjanom, że jesteśmy gotowi im pomóc, jeżeli cokolwiek możemy zrobić. Zaprosili mnie i dwóch ekspertów MAEA do Moskwy, potem pojechaliśmy do Kijowa, gdzie otrzymaliśmy obszerne sprawozdanie. Wsiedliśmy do helikoptera, by obejrzeć miejsce katastrofy. Do dziś pamiętam czarny dym nad reaktorem, grafit w rdzeniu wciąż się palił, z innych helikopterów zrzucano piasek, by zatrzymać dalsze reakcje i pożar.
Potem wróciliśmy do Moskwy i zrobiliśmy dużą konferencję prasową, która wzbudziła spore zainteresowanie międzynarodowe. Wtedy myśleliśmy, że mówimy głównie do świata poza ZSRR, ale paradoksalnie nasze wystąpienia największy efekt miały w samym Związku Radzieckim – w sprawie Czarnobyla Rosjanie wierzyli własnym władzom jeszcze mniej niż ludzie na Zachodzie.
Nie przechodzą panu ciarki po plecach, gdy widzi pan dziś helikoptery zrzucające wodę na reaktory w Fukuszimie?