Świat

Ratownik Kan

Premier Japonii walczy o przetrwanie

Premier Naoto Kan idzie ratować Japonie. Wie, że zostanie surowo rozliczony. Premier Naoto Kan idzie ratować Japonie. Wie, że zostanie surowo rozliczony. Kyodo/Reuters / Forum
Potrójna katastrofa dopadła Japonię w środku kryzysu politycznego. Premier Naoto Kan walczy o przetrwanie kraju, ale też własnego rządu.
Cesarz Akihito (z lewej) przyjmuje nowo powołany gabinet premiera Kana.Ho New/Reuters/Forum Cesarz Akihito (z lewej) przyjmuje nowo powołany gabinet premiera Kana.

Gdy 11 marca Japonię nawiedziło trzęsienie ziemi, Naoto Kan siedział na swoim miejscu w sali parlamentu. Stenografiści zdążyli pochować się pod stołami, ale premier pozostał w fotelu i z dłońmi zaciśniętymi na podłokietnikach obserwował żyrandole kołyszące się nad Izbą Radców. Kilka godzin wcześniej przyznał, że jego komitet wyborczy przyjął nielegalne datki z zagranicy, a w japońskim parlamencie zapowiadała się mordercza bitwa o budżet – opozycja żądała przedterminowych wyborów, premier szykował się do nieuchronnej dymisji.

Gdy kilka minut później Kan wstał z fotela, to wszystko nie miało już większego znaczenia. Trzęsienie ziemi wtrąciło Japonię w najgorszy kryzys od II wojny światowej, a japońską politykę wywróciło do góry nogami.

Włoszczowa po japońsku

Kan jest szefem rządu zaledwie od czerwca, jego ugrupowanie – Partia Demokratyczna (PD) – cieszy się władzą dopiero od dwóch lat. Wcześniej przez ponad 50 lat Japonią rządziła Partia Liberalno-Demokratyczna (PLD) – zwykle zgarniała ponad połowę miejsc w parlamencie, a dominację zapewniała jej świetna koniunktura gospodarcza. W latach 60. Japonia wyrosła na drugą gospodarkę świata, Sony, Panasonic i Toyota podbijały międzynarodowe rynki. PLD mogła liczyć na głosy wyborców, bo potrafiła utrzymać szybkie tempo wzrostu i troszczyła się o swój konserwatywny elektorat. Rolników chroniły ryżowe subsydia, przedsiębiorstwa osłaniano przed zagraniczną konkurencją, partia znajdowała także poparcie urzędników, zajmujących w japońskim życiu politycznym tradycyjnie silną pozycję.

Notable z PLD obłaskawiali mieszkańców prowincjonalnych regionów. Budowano więc elektrownie, tamy i autostrady, które poza prestiżem i dochodami dla firm budowlanych (ważnego filaru PLD) często nie miały większego uzasadnienia ekonomicznego. Szczególnie cennym łupem stały się stacje szybkiego pociągu Shinkansen, jak ta w pobliżu miasta Gifu, gdzie tory ekspresu nienaturalnie skręcają i przecinają okręg wyborczy, w którym w latach 60. o mandat ubiegał się Ono Bamboku, przywódca jednej z frakcji PLD. Do dziś na stacji Gifu-Hashima stoi pomnik pana Bamboku, upamiętnionego tam wraz z żoną.

Złoty wiek skończył się na początku lat 90. Gospodarkę osłabiło podwyższenie VAT pod koniec lat 80., pęknięcie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości, krach na giełdzie tokijskiej, wreszcie skandal korupcyjny wokół prominentnego działacza PLD. Japońscy politycy święci nie są, ale jeśli już biorą łapówki, wyborcy woleliby, żeby przynajmniej przeznaczali je na działalność polityczną. A ciężki grzech Shina Kanemaru polegał na tym, że za łapówkę od pewnej firmy transportowej kupił antyki, a w luksusowym domu zgromadził góry złota. Odchodząc w polityczny niebyt, pociągnął za sobą partię. PLD zachowała co prawda pozycję największego ugrupowania w izbie niższej parlamentu, ale już w 1993 r. przejściowo utraciła władzę, a od 1994 r. musiała ratować się koalicjami.

W Japonii rozpoczęła się tymczasem stagnacja gospodarcza, tzw. stracona dekada. Japońskie społeczeństwo zaczęło się rozwarstwiać, elity skostniały, a kolejne rządy PLD przegrywały walkę z deflacją, która zamknęła gospodarkę w pułapce niskiego wzrostu. Gdy w 2006 r. z polityki wycofał się charyzmatyczny Junichiro Koizumi, w partii zabrakło także wyrazistych liderów, co dało początek corocznej rotacji premierów. Ale ponieważ Japonia zaczęła się znowu rozwijać, ani gospodarka, ani obywatele nie odczuwali częstych zmian na czele rządu. Japońska scena polityczna zaczęła jednak przeobrażać się w kierunku systemu dwupartyjnego. Drugim biegunem dla PLD stała się Partia Demokratyczna, która powstała w 1996 r. i od tamtej pory stopniowo wchłaniała inne siły opozycyjne, nie bacząc na ich koloryt ideologiczny.

Dymisja Kennedy’ego

Dwa lata temu rozczarowani wyborcy zdecydowali o przewrocie: w sierpniu 2009 r. PD uzyskała 308 z 480 mandatów w Izbie Reprezentantów i odsunęła od władzy PLD. Ale brak doświadczenia w rządzeniu i globalny kryzys gospodarczy zrobiły swoje: nowy rząd Yukio Hatoyamy przetrwał niespełna rok, jeszcze krócej niż trzy ostatnie gabinety z PLD. Szybko okazało się, że PD nie zmieniła standardów rządzenia. Pracownik biura wyborczego przewodniczącego partii Ichiro Ozawy przyjął nielegalny datek od firmy budowlanej, a samego Hatoyamę sponsorowała dziedziczka fortuny założyciela firmy oponiarskiej Bridgestone.

PD obiecywała także ukrócenie plagi dziedziczenia zawodu polityka. Wcześniej, w latach 1991–2009, tylko dwóch na 11 premierów nie było potomkami parlamentarzystów, zaś trzech ostatnich premierów z PLD mogło się pochwalić dziadkiem lub ojcem, który niegdyś sprawował tę funkcję. PD nie była wiarygodna, głosząc potrzebę przewietrzenia elit, również w jej szeregach nie zabrakło bowiem parlamentarzystów w drugim, a nawet czwartym pokoleniu. Sam Yukio Hatoyama jest synem ministra spraw zagranicznych i wnukiem premiera, a jego majętna rodzina ma status japońskich Kennedych – właśnie na przykłady amerykańskie powołują się japońscy politycy, gdy przychodzi im tłumaczyć się z dominacji politycznych dynastii.

 

Gwoździem do trumny rządu Hatoyamy była sprawa przeniesienia amerykańskiej bazy wojskowej Futenma na Okinawie. Przeprowadzkę tego lotniska, szczelnie otoczonego cywilną zabudową, w inne miejsce na tej samej wyspie wynegocjowała jeszcze PLD. Hatoyama podbił stawkę – obiecał, że baza w ogóle zniknie z Okinawy, a najlepiej, by Amerykanie zabrali ją poza terytorium Japonii. Kraj żył sprawą Okinawy, przeprowadzka stała się testem rządu i samego premiera. A że Waszyngton nie był skłonny do ustępstw, władze w Tokio musiały zgodzić się na przyjęcie porozumienia wynegocjowanego przez poprzedników niemal bez poprawek. Hatoyama, który zapowiadał równorzędność sojuszu, podał się do dymisji w czerwcu ubiegłego roku.

Naturalnym liderem PD został Naoto Kan, popularny w latach 90. minister opieki społecznej. Wyborcy wybaczyli mu, że tuż po objęciu rządów zapowiedział politykę zaciskania pasa, ale efekt nowej twarzy, na który liczyła PD, wymieniając premiera, okazał się tylko chwilowy. Już w lipcu ubiegłego roku partia Kana przegrała wybory do izby wyższej parlamentu. Bardzo skomplikowało to proces ustawodawczy. Rząd opuścił koalicjant, który nie zgodził się na warunki porozumienia w sprawie bazy na Okinawie, wskutek czego Kan musi dziś rządzić z tzw. wykręconym parlamentem (nejire kokkai), w którym opozycja może blokować lub odwlekać uchwalenie kontrowersyjnych ustaw.

Kuter topi premiera

Zły stan finansów publicznych nie jest winą Kana, ale owocem rozrzutności jego poprzedników. Jeszcze w 2009 r. premier Taro Aso z PLD przeforsował nowelizację budżetu, w której przyznano każdemu Japończykowi jednorazowy zasiłek dla wszystkich obywateli w wysokości 12 tys. jenów (430 zł) w celu pobudzenia konsumpcji wewnętrznej. Pomysł okazał się kosztowny i nie miał większego wpływu na gospodarkę, bo wielu obdarowanych po prostu zaniosło pieniądze do banku. Jeszcze hojniejsza okazała się własna partia Kana – aby dojść do władzy, obiecała zasiłek dla każdego dziecka w wysokości 26 tys. jenów (930 zł) miesięcznie, dopłaty dla rolników, zniesienie czesnego w szkołach średnich, zmniejszenie akcyzy na paliwo i opłat za korzystanie z autostrad.

Kan musi oszczędzać, bo Japonia ma najwyższy dług publiczny wśród krajów wysoko rozwiniętych (200 proc. PKB) i najboleśniej odczuła skutki globalnego kryzysu. By ratować finanse państwa, zaproponował zaciskanie pasa, ograniczenie inwestycji publicznych, zasugerował też podniesienie 5-proc. stawki VAT. W porównaniu z Europą podatek od towarów i usług może wydawać się niski, ale w Japonii jego podwyższanie jest wyjątkowo drażliwą kwestią. Za majstrowanie przy VAT japońscy politycy płacili już wysoką cenę: premier, który w latach 70. próbował go wprowadzić, skazał PLD na słaby wynik wyborczy. Ustanowienie 3-proc. stawki VAT udało się w latach 80., ale partia rządząca przypłaciła to klęską w wyborach do izby wyższej.

Kan zaczął być też oskarżany o prowadzenie nieumiejętnej polityki zagranicznej. We wrześniu 2010 r. japoński okręt sił samoobrony zderzył się z chińskim kutrem rybackim w okolicy bezludnych wysp, o które Japonia toczy spór z Chinami. Władze w Tokio uwolniły kapitana kutra po dwóch tygodniach, co opozycja uznała za przejaw nadmiernej uległości wobec Chin. Kolejnym policzkiem była wizyta prezydenta Rosji na Kurylach Płd. pod koniec 2010 r., a jakby tego było mało, Chiny odebrały Japonii status drugiej gospodarki świata.

Wreszcie w marcu wybuchł kolejny skandal korupcyjny. Ze stanowiska ministra spraw zagranicznych ustąpił Seiji Maehara, który przyznał, że otrzymywał zakazane przez prawo datki na działalność polityczną od obywatelki innego kraju – mieszkającej w Japonii Koreanki. Choć chodziło o drobne sumy i znajomą z dzieciństwa, dziś już starszą panią, prawo zostało złamane.

Kiedy trzy dni później podobne datki wykryto u samego Naoto Kana, partie opozycyjne zażądały dymisji premiera. Kan, któremu w czerwcu sondaże dawały 60 proc. poparcia, przed trzęsieniem ziemi miał już tylko 20 proc. Dobił więc do poziomu, który wielu japońskich komentatorów uważa za moment do ustąpienia – Hatoyama odchodził z poparciem 19 proc.

Coraz dalej od wzrostu

Trzęsienie ziemi uratowało Kana. W obliczu narodowej tragedii poprzednie zarzuty stały się nieistotne, a prasa zamiast dymisją premiera zajęła się śledzeniem akcji ratowniczej. Opozycja, która do tej pory sprzeciwiała się projektowi budżetu, bez dyskusji przystała na przeznaczenie gigantycznych środków na likwidację skutków trzęsienia. Wszystkie ugrupowania wezwały do ponadpartyjnej solidarności i skupiły się na zbiórce na rzecz ofiar. Przewodniczący opozycyjnej PLD zadeklarował całkowite poparcie dla rządu i zaoferował usługi swojej partii, która ma większe doświadczenie w radzeniu sobie z kataklizmami. Partia rządząca stoi przed dylematem, czy zrezygnować z realizacji obietnic wyborczych, by znaleźć środki na odbudowę kraju.

„Przyjmując ten budżet, będziemy mogli wreszcie powrócić na ścieżkę prawdziwego wzrostu gospodarczego” – mówił Kan pod koniec lutego. Dziś uchwalenie jakiegokolwiek budżetu nie będzie już najmniejszym problemem, ale wizja wzrostu znowu się oddala. Japonia stoi wobec olbrzymich wydatków na odbudowę zniszczonych regionów kraju, które w krótkim terminie napędzą wprawdzie koniunkturę, ale na dłuższą metę powiększą i tak ogromny dług publiczny. Japonia zapłaci za przestój fabryk, już teraz eksport dławi gwałtowny wzrost wartości jena. Nawet jeśli Japończycy opanują katastrofę atomową, przez co najmniej kilka miesięcy będą zmagać się z niedoborami mocy, a trauma po Fukuszimie może utrudnić budowę nowych elektrowni jądrowych.

Los premiera zależy od jego skuteczności w usuwaniu skutków potrójnej katastrofy. Po trzęsieniu ziemi w Kobe w 1995 r. służby porządkowe były krytykowane za zbyt późne przystąpienie do akcji ratowniczej, co w dłuższej perspektywie odbiło się na notowaniach rządu.

Tym razem odpowiedź ratowników była błyskawiczna, ale Naoto Kan zbiera krytykę za sposób postępowania wobec katastrofy atomowej. Najpierw uspokajał, że wypadek jest niegroźny, ale gdy w poniedziałek o pierwszej eksplozji dowiedział się z telewizji, następnego dnia zjawił się w siedzibie TEPCO, by zwymyślać dyrektorów. „Co do cholery się dzieje?” – pytał premier. Zakazał firmie wycofywać pracowników z Fukuszimy i powiedział, że „nie chodzi już o to, czy upadnie TEPCO, ale czy przetrwa Japonia”. A wraz z nią jej premier.

Autor jest adiunktem w Zakładzie Azji Wschodniej na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.

Polityka 13.2011 (2800) z dnia 25.03.2011; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Ratownik Kan"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną