W kilkudziesięciu namiotach dzień i noc trwają na posterunku. W zimnie, śniegu, deszczu, na wietrze targającym lichym płótnem. Trzeba tu żyć, żeby wiedzieć, ile odwagi i desperacji wymaga rozpoczęcie akcji przeciwko władzy. – Namioty to już nasz ukraiński symbol walki o demokrację – przypomina Wołodymyr Czemerys. W 1990 r. w namiotach rozbitych na Majdanie Niezależnosti w Kijowie głodowali studenci. Jura i Wołodymyr byli uczestnikami tamtego protestu, który doprowadził do niepodległości kraju. Teraz są tu.
– Nie tak wyobrażałem sobie mój kraj. Dlatego po dziesięciu latach wyszedłem na ulicę – mówi Czemerys. – Przyniosłem namiot, rozbiłem go i rozpocząłem protest – dodaje Jura Łucenko.
Pierwsze namioty stanęły na Majdanie Niezależnosti w połowie grudnia ubiegłego roku. Rozpoczęły się manifestacje w Kijowie, Lwowie, Tarnopolu, Dniepropietrowsku i innych miastach. W stolicy władze postanowiły walczyć z protestującymi: odgrzebano pomysł ustawienia na Majdanie pomnika kobiety z wiankiem, uosabiającej Niezależną Ukrainę. Na Majdan wjechały spychacze i ciężarówki, praca wre w dzień i w nocy. Tę część placu oraz przyległe tereny, gdzie zwykle politykowali kijowianie, otoczono pomalowanym na zielono wysokim płotem z desek. – Tak właśnie wygląda nasza niezależność – mówi Łucenko. Wtedy przepędzeni z Majdanu uczestnicy akcji ustanowili strefę wolności wzdłuż ulicy. Kiedy policja chciała siłą usunąć namioty, zawisły na nich kartki, że stanowią prywatną własność deputowanych do Rady Najwyższej: Hołowatego, Czarnowiła, Julii Tymoszenko i innych.