Świat

Kuba niby libre

Na Kubie zmiany - bez zmian

Co zostało z kubańskiej rewolucji? Co zostało z kubańskiej rewolucji? Desmond Boylan/Reuters / Forum
Rewolucja kubańska była w XX w. – po meksykańskiej, bolszewickiej i chińskiej – czwartą największą na świecie. Oto co z niej zostało.
Obwoźny handel na ulicach Hawany. Prywatna inicjatywa to jedno z założeń planowanych przez reżim 'reform'.Desmond Boylan/Reuters/Forum Obwoźny handel na ulicach Hawany. Prywatna inicjatywa to jedno z założeń planowanych przez reżim "reform".
Stare auta wyglądają czasem jak nowe, Kubańczycy o nie dbają, można powiedzieć – pieszczą.lgooch/Flickr CC by SA Stare auta wyglądają czasem jak nowe, Kubańczycy o nie dbają, można powiedzieć – pieszczą.
W jednym pomieszczeniu potrafią mieszkać cztery pokolenia kilku różnych rodzin.davidandnasha/Flickr CC by SA W jednym pomieszczeniu potrafią mieszkać cztery pokolenia kilku różnych rodzin.
Na razie beztroska zabawa, ale co dalej?Rosino/Flickr CC by SA Na razie beztroska zabawa, ale co dalej?

W kwietniu odbędzie się pierwszy od sześciu lat kongres Komunistycznej Partii Kuby. Fidel Castro, lat 85, odda wówczas władzę pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kuby. Zastąpi go jego brat Raul. Niewiele młodszy. Pojawia się pytanie, kto teraz będzie II sekretarzem. Słychać spekulacje, że może to być średniej rangi wojskowy, asystent przyrodniego brata Castro. W każdym razie ktoś, kto miał jakieś nazwisko i sprawiał wrażenie, że jest postacią przyszłości, został przez braci zidentyfikowany jako zagrożenie i usunięty. Tak było z generałem Arnaldo Ochoą, bohaterem narodowym, któremu postawiono absurdalny zarzut o handel narkotykami, skazano na śmierć i rozstrzelano, choć w kołach dyplomatycznych Hawany mówi się, że Ochoa zmienił tożsamość i mieszka za granicą, a proces był pokazówką. Tak też było z umiarkowanym reformatorem Carlosem Lage, który jako wiceprezydent pozwolił sobie na żarty z Raula w obecności dziennikarzy hiszpańskich. Donos trafił, gdzie trzeba, i Lage został zdymisjonowany.

Na kongresie odbędzie się debata o 290 punktach reformy gospodarczej, którą trzeba przeprowadzać pomału. Te punkty to np. ewentualne prawa do dzierżawy ziemi czy uwłaszczenie mieszkańców na ich komunalnych mieszkaniach, co zresztą nic nie zmieni, bo w jednym pomieszczeniu potrafią mieszkać cztery pokolenia kilku różnych rodzin. Bywa i tak, że starzy spędzają noc na ulicy czekając, aż młodzi się wyśpią i pójdą do szkół lub do pracy, zwalniając łóżka dla dziadków.

Kolejne punkty. Drobne usługi, jak salony fryzjerskie, stragany z książkami, zamykanie nierentownych zakładów pracy (a wszystkie są nierentowne), zwalnianie i zagospodarowanie pół miliona darmozjadów z administracji i sektora publicznego, którzy muszą zatrudnić się sami. Dochodzi też prawo do podnajmowania państwu prywatnych samochodów z lat 50., jeśli są w dobrym stanie i jako taksówki mogą wozić turystów, a także nowe zasady rozliczania prywatnej działalności gospodarczej, czyli wysokie podatki.

Punkty reformy wymyślają ludzie Raula. Fidel zajmuje się swoim blogiem, którego fragmenty przedrukowuje dziennik „Granma”, oficjalny organ KC. Nie ma tam słowa o gospodarce kubańskiej, a jest wiele o gospodarce amerykańskiej, która według autora popadła w tak głęboki kryzys, że nigdy się z niego nie wygrzebie.

Droga wietnamska

Wiatry bliskowschodnie dotarły już na wyspę Juana, jak Kubę nazwał Kolumb, i zrobiły wrażenie. Fidel krzyczy o bestialskiej napaści NATO na Libię. Dla ludzi Raula płynie z Bliskiego Wschodu i północnej Afryki wniosek, że sztywny reżim padnie, jeśli nie zacznie się reformować. Ludzie Raula, czyli wojskowi, wiedzą, że Chiny poradziły sobie, bo zaczęły reformować gospodarkę od bazy (stosunków własnościowych), a nie od nadbudowy (ideologii). Jednak model chiński, z niewiadomych powodów, jest dla braci Castro nieatrakcyjny. Natomiast komentatorzy podejrzewają, że następca Castro pójdzie drogą wietnamską. To znaczy utrzyma dotychczasowy reżim, lecz także wprowadzi ostrożne reformy gospodarcze, dotyczące przede wszystkim sektora drobnej wytwórczości i usług. Wszystko inne pozostanie w rękach państwa.

Stara Hawana odżywa. Za pieniądze UNESCO prowadzi się tu prace renowacyjne na skalę, której nikt wcześniej w Hawanie nie znał. Odnawia się kamienice przy najdłuższym bulwarze świata, Malecón, które dożywały już swoich dni. Restauruje się Paseo del Prado, kiedyś główną aleję, prowadzącą od oceanu do Kapitolu i dalej. Okolice katedry wyglądają tak, jak gdyby zbudowano je na nowo. Budynki, które były powiązane sznurkami, na których suszyło się pranie, zaczynają odżywać.

Władze kubańskie łaskawie przychyliły się do koncepcji odnowienia starego, magicznego miasta i nie przeszkadzają. Lokatorów wykwaterowano Bóg wie gdzie, konserwatorzy oskrobali mury do kości, odtworzyli na nowo fasady, podwórce, poukładali podłogi, ba, nawet przystosowali wnętrza do wykorzystania w sposób przypominający cywilizowane rozwiązania. Na parterach pojawiły się kawiarnie, restauracje, muzea, sklepiki.

Płaci się tam pieniędzmi rzeczywistymi, peso wymienialnymi, które pochodzą ze sprzedaży dewiz. Wreszcie przestano karać więzieniem za posiadanie jednego dolara i zgodzono się, żeby rodziny kubańskie z diaspory zasilały swoich bliskich, a każdy kogoś za granicą ma. Wcześniej to byli gusanos, czyli robaki. Dziś już się ich nie wyzywa.

Turyści też płacą pesos pochodzącymi z wymiany, przy czym 1 peso to 0,8 dol. A jakże, gospodarka kubańska jest mocniejsza od amerykańskiej. A co z normalną walutą narodową? Ano można jej banknoty kupić u bukinistów na ulicach Starej Hawany. Nadają się dla kolekcjonerów, ale niczego nie można za nie nabyć, chyba że na bazarach warzywnych i mięsnych, gdzie za średnią pensję miesięczną w wysokości 400 zwykłych peso dadzą dwa funty wieprzowiny wolnorynkowej. Uszy świńskie są tańsze niż szynka, a leżą ich całe stosy. Wyrobów w postaci szynek, kiełbas, baleronów nie widać. Mimo że funkcjonują już prywatne restauracje, zwłaszcza w Starej Hawanie, nie ma mistrzowskiego dania kuchni kubańskiej puerco asado – pieczonego prosięcia. Surowiec zjadany jest lub sprzedawany od razu po uboju.

 

Królowa w Spelunie

Pieczonego prosięcia nie ma nawet w restauracji o nazwie Speluna, na biednej ulicy Starej Hawany, dokąd – podobno ze względu na najlepszą kuchnię – zaprowadzono królową Sofię, żonę króla Hiszpanii Juana Carlosa. Jest to zaiste speluna. Trzeba wejść przez bramę, przy której kręcą się typy spod ciemnej gwiazdy. I nie jest to oprawa scenograficzna. Wejście na klatkę schodową wytwornej kiedyś kamienicy cuchnie odrażająco, choć Kubańczycy są bardzo czyści. Idzie się po niegdyś wspaniałych schodach do ogromnego holu, w którym suszą się prześcieradła i obrusy. Dzieci żebrzą na schodach, pokazują, że są głodne. Dalej jeszcze jedno piętro pod wspaniałymi kiedyś sufitami, wszystko w białym, a teraz prawie czarnym od brudu marmurze. W korytarzu przed wejściem do Speluny przynajmniej 50 świetnie ubranych par, które czekają na stolik. Trzeba rezerwować na tydzień z góry. A jak ktoś chce wejść z marszu, musi czekać.

Mimo że działalność gospodarcza na własną rękę, czy raczej rączkę, jest już w Hawanie dopuszczalna, po wizycie królowej Sofii zadano pytanie na wysokim szczeblu: „Kto do kurwiej maci (puta madre) pozwolił, żeby gość najwyższego szczebla szedł po brudnych schodach między prześcieradłami i jadł coś, co nie zostało przetestowane?”.

Istnieją inne miejsca, równie urocze jak Speluna. Maluteńka restauracyjka nad samym oceanem, gdzie tuż za plecami cumują łódki rybackie. Ktoś, kto ma łódkę, mógłby wprawdzie uciec do Miami, ale na razie łowi tuńczyki. Żona jednego z rybaków prowadzi przy biednej chałupince restauracyjkę na trzy stoły. Podaje się tam kubańskie sushi.

Najpierw wjeżdża na stół talerz ciemnego tuńczyka. Muślinowe płatki na surowo skropione odrobiną oliwy i sokiem z prawdziwej cytryny, to znaczy limonki. Potem talerz białej ryby – najczęściej pardo. Potem ceviche, czyli mieszane ryby morskie marynowane z cebulką w soku cytrynowym.

Bywają tam synowie jednego z najpotężniejszych ciągle polityków Ameryki Łacińskiej, którzy wraz z ojcem mieszkają nieopodal w zamkniętej strefie zero. A przed knajpką, która nawet nie ma swojej nazwy, poza Mercedesem ambasadora Zakonu Kawalerów Maltańskich Przemysława Jana Häusera stał także Mercedes ambasadora Cypru. Po co naród liczący 800 tys. osób musi mieć ambasadę na Kubie? Czy chodzi o grunt pod inwestycje dla rosyjskich pieniędzy ulokowanych w Limassol i Nikozji? I do kogo należało Audi najnowszej generacji na cywilnych hawańskich numerach? Ambasador Cypru przypuszcza, że do jakiegoś artysty.

Kuba jak Libia

Po Hawanie jeżdżą samochody wszystkich marek świata. Najwięcej jest Chevroletów, Buicków i Fordów z lat 50. Potem Fiaty 126p i Łady. Dalej autobusy produkcji chińskiej, dla turystów. A potem już wszystko inne. Stare auta wyglądają czasem jak nowe, Kubańczycy o nie dbają, można powiedzieć – pieszczą. Są też polskie maluchy. Eksportowano je jeszcze w czasach Jaroszewicza, który zrobił prezent Fidelowi.

Natomiast tysiące autokarów chińskich, dla turystów, którzy jeżdżą bez ograniczeń po całej wyspie, to produkcja ostatniego roku. Benzyny można kupić, ile się chce. Ale płaci się w peso wymienialnym, czyli dewizowym. Paliwo jest co prawda droższe niż u nas, ale jest. I ludzie tankują.

Gospodarka leży, bo rzeczywiście leży, na trzech poziomach. Pierwszy od dołu licząc to sklepy z towarami na kartki istniejące od początku lat 60. Cukier, olej, ryż, makaron, jajka (Kubańczycy żartują rubasznie – masz przydział na 10, w tym na dwa własne), mleko dla dziecka do 3 lat, owoce też dla dziecka, kawałek kurczaka z możliwością zamiany na rybę i to chyba wszystko.

Poziom drugi to bazary, na których płaci się walutą narodową. Można na nich kupić pomidory, cebulę, ananasy, papaję oraz najwspanialsze na świecie pomarańcze. I ochłap mięsa.

Poziom trzeci to rynek z peso wymienialnym. W powstających jak grzyby po deszczu restauracyjkach Starej Hawany płaci się peso wymienialnym. Pudełko cygar Cohiba z wytwórni Partagas, które palił Fidel Castro, kosztuje 480 euro za 23 sztuki. Z Miami do Hawany przylatuje dziennie około 10 czarterów. Przy okazji przylatują też wory odzieży, dlatego miasto jest ubrane. Zalągł się już przemysł pośredników, którzy kontaktują kilkanaście rodzin z krewnymi na Florydzie, jeżdżą tam i przywożą szmaty. I pieniądze. I nadzieję.

Ale to nie Tunezja, nie Egipt. Raczej Libia, ponieważ Fidel nigdzie nie zamierza wyjeżdżać, a w przypadku powrotu emigracji z Florydy mieszkańcy wyspy, czyli Komitety Obrony Rewolucji, policja, służba bezpieczeństwa i wojsko, nie zwrócą powracającym ani własności, ani mieszkań.

Trzy pieniądze

PKB Kuby, według Departamentu Stanu, wynosi 50 mld dol. Na głowę mieszkańca wychodzi 4 tys. dol., ale nie na każdą głowę, bo przeciętne zarobki są jak w PRL: 18 dol. miesięcznie. Statystyki oficjalne Kuby podają dane dotyczące bezrobocia w USA, ale nie we własnym kraju, gdzie według rządu wszyscy mają pracę. Według internetowego portalu Index Mundi bezrobocie na Kubie osiąga prawie 2 proc. Każdy chciałby takie mieć... Eksport szacuje się na 4 mld dol. – głównie nikiel i owoce cytrusowe. Odbiorcami są Kanada i Chiny. Import jest trzyipółkrotnie większy – 14 mld dol. Dostawcy to głównie Wenezuela i Chiny; towary – ropa i autobusy. Danych finansowych dotyczących turystyki Kuba nie podaje, ale do państwowej kasy spływa 10 proc. od każdego wymienionego dolara. Czarny rynek oczywiście istnieje, ale nie jest już tak prześladowany jak za dawnych rządów Fidela.

Schizofrenia finansowa? Jak w PRL. Kraj o trzech pieniądzach – kartkowym, nominalnym i faktycznym. Ciekawe, w jakiej walucie otrzymują wynagrodzenie ministrowie? Nie pytam o braci Castro, bo oni żyją w prawdziwym komunizmie jako jedyni na wyspie: każdemu według potrzeb i od każdego według jego możliwości. A ich możliwości są, jak wiadomo, nieograniczone.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Kuba niby libre"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną