Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Laboratorium

Wielkie Węgry w budowie. Bezdomni na ulicach

Bezdomni na ulicach Budapesztu stali się ofiarami kolejnej Fideszowej „reformy”. Tym razem nazywa się ona „programem pokoju społecznego”. Bezdomni na ulicach Budapesztu stali się ofiarami kolejnej Fideszowej „reformy”. Tym razem nazywa się ona „programem pokoju społecznego”. Karoly Arvai/Reuters / Forum
Węgierski premier buduje wielkie Węgry. Napisał konstytucję, zmienia ustrój, wzywa do narodowej dumy. Obiecuje przywrócenie porządku w kraju. Ale poparcie dla Viktora Orbána spada.
Jawnie antysemicki i ksenofobiczny Jobbik zbiera głosy w biednych regionach. W Budapeszcie nie jest tak popularny. Na fot. zdewastowany billboard przed wyborami w 2010 r.Laszlo Balogh/Reuters/Forum Jawnie antysemicki i ksenofobiczny Jobbik zbiera głosy w biednych regionach. W Budapeszcie nie jest tak popularny. Na fot. zdewastowany billboard przed wyborami w 2010 r.

Wdwumilionowej stolicy Węgier, mieście 30 teatrów i 9 orkiestr symfonicznych, żyje ponad 10 tys. bezdomnych. Wbrew ostrzeżeniom europejskiej prasy to nie węgierscy dziennikarze, potencjalnie kneblowani restrykcyjną ustawą medialną, ale właśnie uliczni żebracy pierwsi padli ofiarą monopolu władzy konserwatywnego Fideszu. Partii, której Węgrzy podarowali zeszłej wiosny absolutną większość w parlamencie.

Od październikowych wyborów lokalnych Fidesz rządzi także Budapesztem. Obecny burmistrz obiecał w kampanii wyborczej, że szybko rozwiąże nieestetyczny problem. I skorzystał z prawa uchwalonego przez nowy parlament, pozwalającego władzom miejskim wyrzucać włóczęgów poza przestrzeń publiczną. – W ramach tak zwanego programu pokoju społecznego policja urządza na nas regularne polowania, wyrzuca nas zwłaszcza z przejść podziemnych, tradycyjnego miejsca pobytu. Za poprzedniego liberalnego burmistrza to było nie do pomyślenia. Mamy być niewidoczni – oburza się Gabi, która prawie całe swoje ponad 50-letnie życie spędziła na budapeszteńskiej ulicy, z małym wyjątkiem na dzieciństwo w sierocińcu.

Zdarzało się, że Gabi, jak większość stołecznych bezdomnych, a koczują w każdej dzielnicy, pomieszkiwała już na stacjach metra, biwakowała po lasach, parkach i na dunajskiej malowniczej Wyspie Małgorzaty, położonej tuż obok parlamentu. Ostatnio wspólnie z przyjacielem wprowadzili się do opuszczonej jednostki wojskowej.

Ponieważ Gabi działa w organizacji pomagającej bezdomnym kolegom, świetnie zna statystykę: – Tylko połowa z nas może liczyć na noclegownie, reszta nie ma się gdzie podziać, niebawem, w związku z kryzysem, w schroniskach ubędzie kolejne tysiąc miejsc.

Polityka 17.2011 (2804) z dnia 23.04.2011; Świat; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Laboratorium"
Reklama