Jimmy Carter ma dziś 86 lat i nie zamierza odchodzić na emeryturę. Wciąż w drodze. – To prawda, właściwie cały czas jestem zajęty – przyznaje, gdy siada do rozmowy o swym byłym doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prof. Zbigniewie Brzezińskim. Wywiad jest ustalony z czteromiesięcznym wyprzedzeniem, a asystentka Cartera Nancy Konigsmark mówi, że i tak cudem znalazła nań pół godziny w kalendarzu prezydenta. Dziś ustala już spotkania na 2012 r. To bardzo szczegółowy i bardzo precyzyjny kalendarz. Co do minuty.
Polska nie była w centrum zainteresowania prezydentury Cartera. Miał ważniejsze sprawy: Kanał Panamski, Salt II, porozumienie z Camp David, Afganistan, nawiązanie stosunków z Chinami, szalejąca inflacja, wielokilometrowe kolejki po benzynę i na koniec kryzys irański. Jednak to Polskę wybrał na cel swojej pierwszej zagranicznej podróży w grudniu 1977 r. Nietrudno tu się doszukać inspiracji Zbigniewa Brzezińskiego, ale Carter przekonuje, że sam chciał wesprzeć Polaków w ich dążeniach do wolności i demokracji i tym samym dać sygnał, że Ameryka radykalnie zmienia swoją politykę względem Europy Wschodniej, będącej wówczas pod dominacją sowiecką. – Chciałem, żeby Polacy uwierzyli, że Ameryka jest ich przyjacielem i że nie zostawi ich samych, że popieram ich aspiracje – przekonuje dzisiaj.
Brzeziński wymyślił wizytę u kardynała Stefana Wyszyńskiego, do którego pojechał wraz z Rosalynn, żoną prezydenta (była jedną z najbardziej wpływowych Pierwszych Dam, tak wtedy jak i dziś jest jego najbliższym doradcą), nie zważając na wściekłość Departamentu Stanu i amerykańskiego ambasadora w Warszawie, którzy bali się pogorszenia stosunków dyplomatycznych z władzami PRL.