Przepych i splendor brytyjskiej monarchii, sztandary, orkiestry, rumaki, mundury i zbroje, niezliczona masa pamiątek , chorągiewek i świecidełek – wszystko rzuca się w oczy. Wielu postronnych się dziwi: po co ta wrzawa wokół zmurszałej instytucji, która w gruncie rzeczy nie ma żadnego politycznego znaczenia. Czemu w kraju przez wieki z Anglią rywalizującym - we Francji – ścięto królom głowy i ostatecznie monarchii nie przywrócono na długo, a nad Tamizą królowie cieszą się wciąż taką popularnością?
Dekoracyjnej roli monarchii nie ma co lekceważyć. Kosztowny przepych i splendor w trzeźwym rachunku doskonale się krajowi opłaca. Niejeden koncern z radością wydałby tyle samo na „image” i „PR” – gdyby mógł liczyć na podobne zyski wizerunkowe. Co więcej, niejedna kancelaria prezydencka na świecie kosztuje podatników pokaźne kwoty, a nikt nie liczy czy jej realne działania czy dokonania uzasadniają poniesione wydatki.
Monarchia – dzięki królowej Elżbiecie – cieszy się wciąż ogromnym poparciem. Apolityczna, nie kontrowersyjna instytucja jest dobrym symbolem narodu, a nawet jeśli budzi kontrowersje i niechęć, to przecież wcale nie większe niż prezydenci, rządy czy establishmenty polityczne w krajach republikańskich. Nie ma żadnego dowodu, że w europejskich monarchiach – w Szwecji, Norwegii, Holandii czy Hiszpanii – władze obrane miałyby większy autorytet niż dziedziczona korona.
Jeden minus monarchii brytyjskiej socjologowie rozważają na serio. Monarchia stanowi zwieńczenie piramidy arystokracji i snobizmu społecznego, a arystokracja z kolei jest przeciwieństwem merytokracji czyli ustroju, w którym kariery i stanowiska zależą od zasług, a nie urodzenia. Nie działa to najlepiej w życiu, jeśli ktoś w życiu nie pracuje, a liczy, że poślubi królewicza czy królewnę.