Na ulicy Mouiz Ibn Badis, w dawnej francuskiej willowej dzielnicy Poirson w Algierze, zmieniono niedawno słupy elektryczne, położono kostkę i nowy chodnik. To, że podczas robót ktoś przez pomyłkę odłączył pół dzielnicy od linii telefonicznej i Internetu, nikogo w gminie nie poruszyło. Wąska droga z widokiem na morze prowadzi przecież do nowej, niezamieszkanej jeszcze rezydencji 74-letniego prezydenta republiki Abdelaziza Boutefliki. Policjanci pilnujący posesji, która kryje się za wysokim białym murem, miło kłaniają się przechodniom. Kolejny spokojny poranek w Algierze.
Mimo fali rewolucji, jaka przechodzi przez arabskie kraje, w Algierii na razie nic się nie zmienia. Prezydent Bouteflika milczy jak zaklęty, a pokój społeczny kupuje za petrodolary. W grudniu 2010 r. Bank Algierii szacował narodowe rezerwy walutowe na 155 mld dol., a pięcioletni plan inwestycji publicznych zakłada wydanie 286 mld dol. Niedawno rząd dumnie zapowiedział, że przed 2014 r. skończy się budowa miliona nowych mieszkań. Projekty infrastrukturalne mają być motorem algierskiej gospodarki. Jednak na razie efektów nie widać, a przynajmniej nie czują ich zwykli Algierczycy.
Wszystko hogra
Jeśli wierzyć analitykom, wszystkie czynniki rewolucji już w Algierii zaistniały, tylko nie mogą się ze sobą sprzęgnąć. Od stycznia strajkują po kolei wszystkie grupy zawodowe: nauczyciele, lekarze, dziennikarze. Chcą lepszych płac. Są młodzi – 75 proc. Algierczyków ma dziś mniej niż 30 lat – ale też bezrobotni, sfrustrowani i bez perspektyw.
Algieria to drugi (po Sudanie) największy kraj Afryki. Mając powierzchnię ponad siedem razy większą od Polski i ok.