W tym świecie wszyscy są piękni. Zabawni. Sympatyczni. Towarzyszy im bogaty zestaw radosnych fotek (z imprez, urodzin, wypadów za miasto), sztubackich żartów i wykrzykników („Uwielbiam to!”). Można tam kogoś „zaczepić”, można coś „lubić”, i ma się tam mnóstwo znajomych, którzy w magiczny sposób uwidaczniają się na cyfrowym liczniku mierzącym naszą towarzyskość. To jest piękno. Nie, to jest piekło. To Facebook.
Jeśli jeszcze cię tam nie ma, jutro będziesz, to pewne. Tak jak twój brat, twoja siostra i jej córka, twoja matka, starzy kumple i nowi koledzy z pracy. – Norma społeczna uległa zmianie – zdążył już obwieścić Mark Zuckerberg, szef tego serwisu społecznościowego. Już nie tylko nastolatki stają do wyścigu o popularność i pokazują całe swoje życie. Trzydziestolatki, czterdziestolatki, seniorzy – wiek nie ma znaczenia, trzeba tam być. Podporządkować się. Witajcie w czasach tyranii tego, co jest cool.
Adele to świeżo upieczona licealistka. W jej klasie każdy jest na Facebooku. – Oprócz sierot społecznych – uściśla nastolatka. Przeglądanie profili kolegów na Facebooku daje dość dobre pojęcie o ich notowaniach towarzyskich. – Jedni są popularni, a inni to typ kujona. Słuchaj no, ona ma 559 znajomych, 679 zdjęć. Najwyraźniej jest popularna. Ach, te fotki! Profile „popularnych” dziewczyn wyglądają niczym strony plotkarskich czasopism: zakrapiane nocne imprezy, fajki w ustach, kuszące pozy. Adele nie jest „popularna” i w ogóle ma to w nosie. 16-letnia Manon jest bardziej zakompleksiona i spędza czas na przeglądaniu profili tych „popularnych”.