W piątkowy poranek 13 maja mężczyzna na skuterze zaparkował przed bramą koszar w Szabkadarze niedaleko Peszawaru. Krzyknął „Bóg jest wielki” i zdetonował kilka kilogramów materiałów wybuchowych, po chwili w jego ślady poszedł drugi napastnik. W zamachu, pierwszym akcie zemsty za śmierć Osamy ibn Ladena, zginęło ponad 80 rekrutów pakistańskiej straży granicznej, którzy po wstępnym szkoleniu rozjeżdżali się na krótki urlop. Straż jest od kilku lat celem ataków okolicznych bojówek plemiennych, toczących wojnę z rządem w Islamabadzie. Samobójczy atak, w którym giną wyznawcy Proroka, to metoda siania terroru wymyślona przez Ajamana Zawahiriego.
Papież dżihadu
60-letni brodacz w białym turbanie i niemodnych okularach jest dziś papieżem światowego dżihadu. Do masowej wyobraźni trafił jako odwieczny numer dwa Al-Kaidy, na nagraniach z górskich wędrówek ibn Ladena jak cień podąża za swoim szefem. Tuż za Osamą umieścił go także George W. Bush, gdy w październiku 2001 r. ogłaszał swoją listę 22 najbardziej poszukiwanych terrorystów świata i wyznaczył nagrodę za jego głowę: 25 mln dol. Wraz ze śmiercią Osamy Zawahiri automatycznie awansował na emira, czyli przywódcę organizacji. Wielu sądzi, że był nim od dawna: ibn Laden miał być tylko charyzmatyczną twarzą Al-Kaidy, zaś jej ideologiem i strategiem jest właśnie Zawahiri.
Jego najpilniejsze zadanie to przekonać oszołomionych towarzyszy, że Amerykanie świętowali zbyt wcześnie. Owszem, z listy Busha wykreślono już wielu członków Al-Kaidy. Niektórym z nich, jak pochodzącemu z Kataru Chaledowi Szejkowi Mohamedowi, planiście zamachów na World Trade Center, pozostaje już tylko lektura Koranu w bazie w Guantanamo w oczekiwaniu na wyrok śmierci, którego sam zażądał.