Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Tak samo, a jednak inaczej

Palestyna w granicach sprzed 1967 r.?

Przez dziesięciolecia państwo żydowskie miało „w kieszeni” amerykańskie weto w Radzie Bezpieczeństwa, blokujące każdą antyizraelską uchwałę Walnego Zgromadzenia ONZ. Tym razem będzie tak samo, a jednak inaczej.

We wrześniu Mahmud Abbas, przezydent Autonomii Palestyńskiej, wniesie na wokandę obrad Walnego Zgromadzenia ONZ projekt uchwały o uznaniu suwerennej Palestyny w granicach sprzed 1967 r., ze stolicą we wschodniej Jerozolimie. Mimo, iż ponad sto państw na świecie przyrzekło mu poparcie, bez aprobaty Rady Bezpieczeństwa będzie to uchwała deklaratywna, pozbawiona mocy wykonawczej. Barack Obama, przemawiając w czwartek w Departamencie Stanu, oświadczył wyraźnie, że „symboliczna akcja w ONZ-cie nie stworzy niepodległej Palestyny”. Powiedzenie to zapowiada następne amerykańskie veto. Tyle tylko, że od teraz każde podanie ręki Izraelowi będzie miało swoją cenę.

Czwartkowa mowa roiła się od zapewnień o izraelsko-amerykańskiej przyjaźni, zakorzenionej we wspólnych wartościach i wspólnych interesach strategicznych i zapowiadała dalszą troskę USA o bezpieczeństwo Izraela. Równocześnie jednak Obama nie zawahał sie skonstatować, że „marzenie o państwie żydowskim i demokratycznym nie może być zrealizowane przez niekończącą się okupację”. Stąd wyraźne żądanie powrotu do bezpośrednich palestyńsko-izraelskich rokowań. Warunkiem wstępnym takich rozmów powinna być izraelska zgoda na dalekoidące ustępstwa terytorialne, na przekazanie Palestyńczykom wschodniej Jerozolimy i na likwidację, lub przynajmniej poważne ograniczenie osadnictwa na Zachodnim Brzegu. Ostatecznym rezultatem ma być powstanie niepodległej Palestyny. W podtekstcie przemówienia możemy odczytać: od teraz, drodzy przyjaciele, coś będzie zawsze za coś.

Jeszcze zanim przebrzmiały ostatnie słowa historycznej mowy, w mediach ukazała się stanowcza odpowiedź premiera Netanjahu: „powrót do granic sprzed 1967  r. jest dla nas nie do przyjęcia”.

Reklama