Wysiadają z autobusu i wolno, małymi grupkami idą w stronę otwartej bramy. Na rondzie w lewo. Młode somalijskie matki pchają wózki z dziećmi, które urodziły się już na Malcie. Wiatr nadyma guntino, tradycyjne somalijskie suknie zakrywające kobiety aż po same kostki. Przed Somalijkami idą Erytrejczycy o nieco jaśniejszym kolorze skóry, niscy i szczupli. Pozostali pochodzą z Sudanu, Wybrzeża Kości Słoniowej, Nigerii. Niektórzy niosą torby z zakupami, promocyjne opakowania pieluch, papier toaletowy. Inni wymachują teczkami z cienkiego plastiku, w różnych kolorach: różowym, niebieskim, żółtym, zielonym. W środku mają papiery, kilka kartek z podpisami i pieczątkami: wnioski o azyl lub ochronę humanitarną, uzasadnienia, rządowe odmowy, odwołania, prośby o ponowne rozpatrzenie. Chodzą z tym na kolejne przesłuchania, by łatwiej było odpowiadać na pytania komisji. Po przejściu przez bramę rozchodzą się w różne strony: do baraków lub wielkich szarych namiotów.
Po drugiej stronie ulicy stary Maltańczyk porządkuje swój sklepik; z tylnego siedzenia samochodu do otwartego bagażnika przenosi kilka zgrzewek wody mineralnej, pudełka z chlebem, ciastka. Przyjeżdża pod open centre codziennie. Od lat. Nie zarabia kroci, bo w obozie w miarę dobrze karmią, ale zdarza się, że kogoś najdzie ochota na świeży chleb albo ma urodziny i chce zrobić poczęstunek dla kilku osób.
Maltańska pułapka
Dwa ośrodki w Hal Far – otwarty i zamknięty – znajdują się obok siebie, oddziela je może 50 m i rondo. W okolicy jest jeszcze jeden otwarty obóz dla kobiet i kolejny dla mężczyzn.