Na głównej alei w Tijuanie, meksykańskim mieście przy granicy z USA, jednym z głównych miejsc przerzutu narkotyków, nie mogę opędzić się od sympatycznych skądinąd chłopaków oferujących marihuanę, kokainę i ekstazy. Robią to otwarcie, w biały dzień, nie oglądając się na żołnierzy, których rząd wysłał tu do walki z kartelami.
Podobna sytuacja w stanie Sinaloa, kolebce meksykańskiego narkobiznesu: mój przewodnik pokazuje, gdzie w górach porośniętych dżunglą swoje pałace fortece mają dwaj baronowie największego kartelu. Wszyscy w okolicy o tym wiedzą. Jednak żołnierze wysłani tu do walki z narkomafiami akurat tam się nie zapuszczają. Gdy pytam dlaczego, mój przewodnik ironicznie się uśmiecha.
Niespełna rok temu pojechałem do Meksyku zobaczyć, jak przebiega wojna ze światem narko ogłoszona przez rząd przy wsparciu Waszyngtonu. Wygląda właśnie tak. Co gorsza, ta wojna polega nie tylko na przymykaniu oczu przez wojsko i policję, ostentacyjnej korupcji, poplątanych frontach. Największym dramatem jest 40 tys. (!) trupów w ciągu ponad czterech lat; w liczbie tej kryje się kilka, może kilkanaście tysięcy niewinnych cywilów.
To meksykańska tragedia przelała czarę krwi, cierpień, krzywd – dlatego ludzie obserwujący od lat zmagania świata z problemem narkotykowym, także ci biorący niegdyś udział w tej walce, postanowili uderzyć na alarm.
Klęska polityki represji
„Globalna wojna przeciwko narkotykom poniosła klęskę, a dla jednostek i społeczeństw miała skutki dewastujące. 50 lat po ogłoszeniu przez ONZ konwencji w sprawie narkotyków i 40 lat po wypowiedzeniu im wojny przez prezydenta Nixona konieczne są natychmiastowe i fundamentalne reformy w polityce narkotykowej zarówno w poszczególnych krajach, jak i w wymiarze globalnym” – piszą w specjalnym raporcie członkowie Globalnej Komisji ds.