Humala obejmuje kraj, w którym toczy się ponad 200 konfliktów socjalnych, połowa z nich na obszarach zamieszkanych przez Indian. Peru jest jak beczka prochu: strajki, blokady dróg i całych terytoriów, uniemożliwiające wielkim koncernom realizację kontraktów – kopalnianych, naftowych, energetycznych. Protesty zamieniają się często w walki z policją. Dwa lata temu doszło do tragedii w peruwiańskiej części Amazonii: w starciach autochtonów z policją zginęły 33 osoby. Tuż przed wyborami zapłonęło Puno, miasto przy słynnym, najwyżej położnym na świecie jeziorze Titicaca. Mieszkańcy sprzeciwili się inwestycji kanadyjskiej firmy górniczej w obawie przed zatruciem jeziora będącego mekką turystów – a Puno żyje z turystyki.
W ostatniej dekadzie wiele inwestycji jednak przeprowadzono, Peru odnotowywało w tym czasie nieprzerwany wzrost gospodarczy. Od lat zainteresowane tutejszymi minerałami, m.in. miedzią i cynkiem, są Chiny. Brazylijskie firmy budują tamy i hydroelektrownie, a także autostradę, która ma połączyć Brazylię z Pacyfikiem. Krociowe zyski zbierają zagraniczni nafciarze i ich lokalni partnerzy. Skąd więc niezadowolenie i protesty?
– Z powodu zawiedzionej obietnicy demokracji – mówi Gustavo Gorriti, autorytet wśród publicystów i demaskator korupcji wszystkich bez wyjątku rządów. – Wzrostowi gospodarki nie towarzyszyła redystrybucja zysków do warstw niższych. Prowincja, przede wszystkim Andy, nie skorzystała na boomie. Peru jest przedostatnim dużym krajem Ameryki Południowej – została już tylko Kolumbia – który przyłącza się do fali zmian w duchu egalitarnym.