U księdza Andrzeja w holu stoi fortepian koncertowy Steinway. Instrument ma wspaniałe brzmienie. Należał do kogoś z bogatych mieszkańców Hawany, ale nie tych najbogatszych, bo ci nie mieszkali w Starej Hawanie. Ten ktoś po rewolucji pozostawił instrument i odjechał z tym, co łatwo mógł zabrać. Jakim sposobem fortepian trafił do księdza? Widać zrządzeniem losu. Bo przed seminarium ksiądz Andrzej był muzykiem i organizatorem imprez kulturalno-rozrywkowych w PRL. Zarabiał na tyle dobrze, że wybudował mieszkanie dla przyszłej rodziny. Wyposażył je we wszystko. Kupił nawet ubranka dla dziecka. Powołanie przyszło na dwa miesiące przed ślubem.
Teraz ma wiele dzieci, bo z nimi pracuje. Kiedy wychodzi na ulicę, wszyscy wyciągają ręce w pozdrowieniu. Nawet policjantka, bo jej córka chodzi do księdza na lekcje tańca. Są u niego różne zajęcia: fotografii, montażu filmowego, malarstwa, angielskiego, rękodzieła artystycznego czy religii, jeśli ktoś byłby zainteresowany. Ksiądz zbiera kamienie koralowe na plaży, robi klej ze styropianu i benzyny, bo kleju jako takiego dostać nigdzie nie można, a dzieci budują ogródki na tych kamieniach, ozdabiając drzewka koralikami. Kiedyś najwięcej osób przychodziło na lekcje programowania, ale od kiedy uczniowie ukradli sześć komputerów, ksiądz ograniczył te spotkania. Pozostałe komputery stoją dziś zamknięte na kłódki.
Dramaty rodzinne to standard
To jest kryminogenne środowisko, salezjanin wie, co to znaczy, bo zanim przyjechał do Hawany, pracował przez 10 lat w polskich więzieniach. Tu matka potrafi wyprowadzić w nocy z bramy 14-letnią dziewczynkę i zaoferować ją cudzoziemcowi za dolara. Pewnie, że prostytucja kwalifikowana też w Hawanie istnieje, i to może w większym stopniu niż kiedyś. Prostytutka wchodząc do hotelu musi zapłacić portierowi 80 dol. Więc ile musi zarobić, żeby wyjść na swoje?
Ksiądz odwiedza okoliczne rudery, żeby parafianie wiedzieli, że nie są sami. Dramaty rodzinne to standard. W jednym pomieszczeniu 2 na 3 m mieszka sześć osób z trzech pokoleń. Babcia śpi na ulicy, żeby noc w łóżkach spędzili młodsi, którzy chodzą do szkoły i do pracy. Babcie wyśpią się w dzień, kiedy młodzi pójdą do swoich zajęć.
Młodzi wykształceni ludzie nie mają co robić ze swoim wykształceniem. Dlatego kiedy kilka lat temu Bush junior powiedział coś o seksturystyce na Kubie, Fidel Castro odwarknął, że „nastolatki może rzeczywiście się puszczają, ale są to najlepiej wykształcone puszczalskie na świecie”. Wśród znajomych księdza są lekarki i prawniczki po studiach, które dorabiają nocami. Odwiedzana po kolędzie matka się skarży: syn jest złodziejem, córka przyprowadza klientów do domu i się nie krępuje, a ona, matka, nic nie może zrobić, bo przecież nie pójdzie z donosem do Komitetu Obrony Rewolucji. Ksiądz, nawiasem mówiąc, ma dobre stosunki z szefem dzielnicowego komitetu. Kiedy przez cztery dni nie ma wody, ksiądz idzie do niego, żeby ten poszedł na skargę do Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kuby. I beczkowóz przyjeżdża.
Salsa u księdza
Kościół księdza Andrzeja Borowca żyje. I on żyje tym, co robi. Jest dziś wodzirejem w innym sensie. Kiedy przybył do Hawany, miał 3 dol. Wszystko, co tu urządził lub kupił – studio nagrań, aparaturę (czeka w kolejce na nagrania kilkanaście zespołów), kamery, instrumenty muzyczne – zorganizował własnym sumptem. Sprowadził okrężną drogą konsolę do miksowania. Kiedy wiózł kable, zabrali mu je na lotnisku. Ale i z tym, co udało mu się zorganizować, szkraby tańczą u niego klasykę i salsę. Dziewczynki z pierwszej klasy szkoły podstawowej uczestniczą w pokazach mody i zachowują się na wybiegu jak rasowe modelki z typowymi ruchami głową i biodrami, jak gdyby podpatrywały prawdziwe spektakle projektantów i Naomi Campbell. Dzieci dostają po bułce i szklance soku dziennie. Bywa w niektórych przypadkach, że jest to zarazem śniadanie, obiad i kolacja.
Pensja średnia w Polsce to około tysiąca dolarów miesięcznie, a pensja średnia na Kubie – 18 dol., jak w PRL.
Chrześcijaństwo ma na Kubie dość płytkie korzenie. Bardzo silne są natomiast wpływy voodoo oraz synkretyzm katolicyzmu z wierzeniami plemiennymi Joruba z Nigerii. Pod ceibą, świętym drzewem Kuby, jedynym, którego oprócz palmy królewskiej nie zdoła powalić czy wyrwać z korzeniami cyklon, tuż u stop Kapitolu, który jest repliką takiej samej budowli z Waszyngtonu, jako dary leżą: aparat fotograficzny, zdechłe żółwie, łeb kury, czasami łeb świni (to rozrzutność, bo łeb świni jest jadalny i nade wszystko smaczny), owoce różnego rodzaju. Czasami dary pod świętym drzewem składane są w workach foliowych, wtedy nie wiadomo, co tam jest. Nie wolno tego rozpakowywać, bo święte, a tego, co leży na widoku i śmierdzi, też nie wolno tknąć, bo tak samo święte.
Kościół śpiewa
Kościoły podobno zapełniają turyści pół na pół z miejscowymi. Jednak w Sancti Spiritus, w XVI-wiecznym kościele, parterowym, pełnym do ostatniego miejsca, turystów nie widać. Kiedy wierni zaczynają śpiewać, słychać chór 200-osobowy. Ani jednej fałszywej nuty, ani jednego rozminięcia się z partnerami, wszystko jak w najlepszym nagraniu.
Ksiądz zna w Polsce lekceważoną sentencję: „Kto dobrze śpiewa, dwa razy się modli”, dlatego jego Kościół śpiewa. A nawet tańczy. Ludzie na mszy dają znać o radości z modlitwy nie tylko głosem, ale także ruchami ciała, które mają wiele wspólnego z karaibskim rytmem tańców, których tam bez liku. Ksiądz uczy tego na warsztatach, gdzie musi być balet klasyczny, bardzo popularny, bo największa primabalerina kubańska i jedna z najsławniejszych w świecie Alicia Alonso, mając 60 lat i będąc zupełnie niewidomą, tańczyła Giselle jak 16-letnia dziewczyna. Szkraby tańczą flamenco, jak trzeba w pantofelkach z obcasami.
Starcy też przychodzą na mszę, a jeszcze częściej do księdza. Na Wigilię, na spotkania będące lekarstwem na samotność i opuszczenie. Po ubranie, które zostawią czasami księdzu turyści. Po kosmetyki, pasty do zębów na kartki, szampony i mydła, które kosztują tu majątek. Kubańczycy, a zwłaszcza Kubanki, są wzorem, na którym można się uczyć sterylnej czystości; wypucowani, stroje zawsze świeże i wyprasowane, każdego dnia inne, choć zdobycie mydła nie jest łatwe, a kupno czegokolwiek do ubrania jest czymś trudniejszym niż w PRL.
Papier za bułkę
Ksiądz wie dużo więcej niż przeciętny obywatel, choć tajemnica spowiedzi jest święta. Bieda prowadzi jednak do wielu grzechów. Na przykład przyczyną złego uczynku może być dziura w dachu, a w tropikach przez taką dziurę wdziera się cyklon. Tych dziur w Hawanie nie sposób policzyć. Nie tylko w dachach, ale i w ścianach. Czasami zresztą ścian nie ma w ogóle, bo popękały i się pokruszyły. Jak je naprawić? Czym załatać? Administracja domów mieszkalnych w znaczeniu powszechnym nie istnieje. W elitarnym – to znaczy, kiedy chodzi o obsługę dziur u ludzi bogatych – wszystko działa, jak należy. Dziurę w dachu przeciętnego śmiertelnika można załatać, jeśli pracuje się w jakimś zakładzie, który coś produkuje, czyli ma się dostęp do materiałów. Wszędzie co prawda są Komitety Obrony Rewolucji i straże, ale zawsze można sobie coś pożyczyć. Gorzej ma ten, kto pracuje w zakładzie, w którym niczego się nie wytwarza. Dla elit sprowadza się, co potrzeba, z zagranicy.
Ksiądz, chcąc nie chcąc, też uczestniczy w barterze. Daje dzieciom bułki. Dostaje przydział na bułki od urzędnika, który nie ma papieru maszynowego i do drukarki. Więc ksiądz niesie mu dwie ryzy papieru i dzieci mają co jeść do następnej zapaści. Władze nie przeszkadzają już księdzu, ale czasami Kombatanci Rewolucji umieszczają przed kościołem potężne głośniki i nadają swój program tak głośno, że ksiądz nie słyszy własnego głosu. Nieraz jest jeszcze gorzej, jak teraz, gdy zabierają księdzu placyk przed kościołem. Mówią, że na muzeum. Na razie jeszcze nie wiadomo czego. Na placyku dzieciaki grały w piłkę albo w co się dało, od świtu do nocy. Co te dzieci będą teraz robić bez placyku? Nie wiadomo.
Kościół na Kubie jest czymś zupełnie innym od Kościoła w Polsce. Hierarchowie mówią wiernym, żeby zachowywali się w sposób, który nie prowokuje władz. Żadnej dysydencji, żadnych protestów. Ale ludzie związani z Kościołem, Polacy, jak arcybiskup Miami Thomas Wenski oraz ambasador Zakonu Kawalerów Maltańskich Przemysław Jan Hauser, odgrywają kluczową rolę w uwalnianiu więźniów politycznych. Nie kardynał Ortega, któremu przypisuje się sukcesy, tylko tacy jak Wenski czy Hauser. A ksiądz Andrzej i jemu podobni robią, co mogą, żeby wiara nie opuściła wyspy.