Tekst ten został wyróżniony w organizowanym przez Amnesty International konkursie Pióro Nadziei 2012.
*
1.
Pierwszy zniknął Alex Arenas, 2 stycznia 2008 r. Jeszcze w grudniu, dzień przed Wigilią, po fajrancie wyznał kumplom z budowy, że złapał świetną fuchę i jedzie w podróż, a potem ich do siebie ściągnie. Cecilii, starszej siostrze, powiedział, że zamierza przywieźć trochę forsy dla ich 80-letniej mamy. Siostrze też pomagał, bo mąż poważnie chory. Cecilia mówi, że był ich ostoją. Miał 33 lata.
Jaime Castillo powiedział bratu, że wkrótce wyjedzie do pracy na roli, jest dobra propozycja. Był ulicznym sprzedawcą mydła i powidła, zarabiał grosze. 10 sierpnia ślad po nim zaginął. Miał 42 lata.
Diego Tamayo, 25 lat, zostawił mamie karteczkę na lodówce: uważaj na siebie, wracam w poniedziałek. Dopisek: opiekuj się królikiem. Marzył o weterynarii, ale gdzie jemu, chłopakowi z Soacha, na studia? Imał się każdej roboty: pomalować komuś dom, przewieźć ciężarówkę cegieł. 23 sierpnia mama chciała go zabrać na urodziny kuzynki, ale powiedział, że woli zostać w domu. Poszła sama. Gdy Diego wychodził o drugiej w nocy, uciął sobie pogawędkę z dozorcą bloku. Powiedział, że jedzie daleko, ale z kim, nie może zdradzić, tajemnica.
Andres Palacio wspominał matce o możliwej podróży – że niby jacyś przyjaciele zapraszają na wybrzeże. Ty lepiej uważaj, powiedziała mu na to, nie mamy na wybrzeżu przyjaciół. I że jak zobaczy, iż szwenda się z obcymi, to zadzwoni na policję. Może partyzanci albo inni bandyci?
Obawy matki nie były urojone. Soacha, nędzne przedmieście Bogoty, gdzie żyje kilkaset tysięcy ludzi, to skupisko wszystkich kolumbijskich nieszczęść, można rzec: stolica beznadziei.