Świat

Patrzcie, dorsz!

Norwegowie rozwijają hodowlę dorsza

Norwegowie chcą się uwolnić od okresowych wahań w pogłowiu i rozwijają hodowlę dorsza w podobny sposób jak łososia. Norwegowie chcą się uwolnić od okresowych wahań w pogłowiu i rozwijają hodowlę dorsza w podobny sposób jak łososia. Christophe Boisvieux / Corbis
Ryby głosu nie mają. Gdyby jednak dorsz przemówił, zacytowałby zapewne Marka Twaina: „Wiadomość o mojej śmierci była przesadą”.
Dorsze suszące się na ścianie norweskiej chaty rybackiej.Alamy/BEW Dorsze suszące się na ścianie norweskiej chaty rybackiej.

Straszono nas całkiem niedawno, że w wyniku nadmiernych połowów i ocieplania się klimatu dorsz zniknie z jadłospisów. Tymczasem w krainie dorsza, czyli na północy Norwegii, panuje atmosfera przypominająca gorączkę złota w Klondyke. Tak wielkich połowów i tak olbrzymich ryb nie pamiętają nawet najstarsi rybacy. Dorsz wrócił. Na atlantyckim wybrzeżu, od Bergen aż po północny przylądek Europy (Nordkapp), suszyły się tej wiosny, na olbrzymich rusztowaniach przypominających spadziste dachy, tysiące ton dorsza, który wkrótce zmieni się w kultową potrawę kuchni iberyjskiej, bacalao.

Mimo olbrzymich zasobów ropy i gazu ryby są nadal jednym z głównych produktów eksportowych Norwegii. A dla ludności zamieszkującej polarne obszary kraju połowy oznaczają po prostu być albo nie być. – Jesteśmy narodem dorsza – mówi Anita Maurstad, kustoszka wystawy „Patrzcie, dorsz!” w muzeum w Tromsö. Trzeba znać norweski, żeby zrozumieć znaczenie użytej przez nią gry słów „torsk” (dorsz) i „norsk” (norweski, Norweg). Anita Maurstad lansuje flagę „narodu dorsza” (Dorszwegii?) w norweskich barwach, lecz z błękitną rybą (zamiast krzyża), otoczoną białą obwódką na czerwonym tle. – „Torsk” brzmi po norwesku dumnie – mówi pani Maurstad – chociaż wiemy, że po szwedzku to samo słowo jest synonimem klienta prostytutki, a po francusku dorsz (morue) oznacza też prostytutkę. A ja przypominam, że przed laty w Polsce mówiło się „jedzcie dorsze, g... gorsze”.

Pogoń za dorszem

To dzięki dorszowi Norwegia stała się znana na świecie i utrwaliła swoją tożsamość narodową. Suszone ryby (suszenie jest najstarszym na świecie sposobem ich konserwowania) docierały z Północy do Europy już przed tysiącem lat. To one umożliwiały wikingom długotrwałe wyprawy, nie tylko łupieżcze, lecz także handlowe. W końcu, w pogoni za dorszem, żeglarze norwescy odkryli Amerykę, ale w przeciwieństwie do Kolumba nie rozgłaszali tego faktu, chroniąc dla siebie bogate łowiska w pobliżu dzisiejszej Nowej Fundlandii. To o dorsza wybuchały w przeszłości wojny, i to nie tylko te ostatnie, znane obecnym pokoleniom starcia islandzkich kutrów z brytyjskimi okrętami. Wystarczy wpisać hasło „zarządzanie dorszem” w którąś z internetowych wyszukiwarek, żeby zobaczyć, jaką rangę ma ta ryba w gospodarce i polityce światowej.

Tani suszony dorsz ułatwił emigrację i zasiedlenie Ameryki przez Europejczyków i sprowadzenie na kontynent czarnych niewolników z Afryki. Pomógł w industrializacji, umożliwiając przeżycie słabo opłacanej siły roboczej. I podtrzymywał na duchu katolickie Południe w okresach ściśle kiedyś przestrzeganego postu. Słowem: „Dorsz. Ryba, która zmieniła świat”, twierdzi Mark Kurlansky, autor najbardziej znanej na świecie i wydanej pod tym tytułem biografii dorsza.

Pogoń za dorszem pozwoliła Norwegom skolonizować północne wybrzeża Półwyspu Skandynawskiego, które równie dobrze mogły być dzisiaj rosyjskie, szwedzkie lub fińskie. Nordycka północ jest zamieszkana m.in. przez potomków rodzimych lub przybyłych u zarania dziejów tej ziemi plemion ugrofińskich, nazywających się Samami (Lapończycy). Norwescy Samowie, zajmujący się oprócz hodowli reniferów także rybołówstwem, roszczą sobie pretensje do praw połowowych, co jest obecnie przedmiotem toczących się dyskusji i wewnętrznych regulacji wielkości połowów.

Dorsz przyczynił się w dużej mierze do kulturowej integracji ludności tej ziemi. Lofoty, niezwykle atrakcyjny krajobrazowo archipelag na Morzu Norweskim, naprzeciwko znanego Polakom z historii Narwiku, to nie tylko wielki ośrodek rybołówstwa, lecz także centrum kulturalne z licznymi muzeami, galeriami sztuki i odbywającymi się co roku festiwalami. W Muzeum Suszonej Ryby na Lofotach można nauczyć się sortowaania ryb według ich jakości. Po krótkiej lekcji z grubsza rozróżnia się gatunki prima, sekunda i tertia, lecz z 30 innymi kryteriami jest już kłopot. Najniższe sorty zjada miejscowa ludność. Wszystko da się jednak sprzedać. Suszone głowy dorsza eksportowane są do Konga, gdzie uchodzą za delikates, ikrę jedzą Szwedzi w formie pasty zwanej kaviar, a wnętrzności ryby zastępują Japończykom viagrę.

Do północnej Norwegii podróżuje coraz więcej turystów, zwłaszcza wędkujących. Przynosi to dodatkowy dochód miejscowej ludności, która może wynajmować łodzie i kutry do łowienia ryby z burty. Chociaż jest to bardzo droga rozrywka, wymagająca specjalistycznego sprzętu i zdobywanych latami umiejętności oraz przestrzegania drobiazgowych przepisów, chętnych na połowy nie brakuje. Norweski rząd musiał ograniczyć wywóz złowionych ryb do 15 kg, bojąc się, że staną się przedmiotem nielegalnego handlu (łapano już przemytników). Niektóre okazy przekraczają jednak tę wagę. Trafiają się dorsze dochodzące do 30 kg.

Bohaterem norweskiej prasy stał się w ubiegłym roku Mariusz Lubkiewicz z Krosna Odrzańskiego, który polując na dorsza, złowił z łodzi na wędkę ważącego 196 kg halibuta (2,5 m). Ryba wyciągnęła łódkę na otwarty Atlantyk. Na szczęście polski wędkarz nie był sam. Jednak jego walka z potworem przypominała chwilami zmagania rybaka z Hawany (też na Golfsztromie), uwiecznione w opowieści Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze”, chociaż ta była znacznie krótsza i zakończyła się sukcesem.

 

To Północ skutecznie blokuje przyłączenie się Norwegii do Unii Europejskiej. Tamtejsza ludność boi się inwazji europejskich kutrów i utraty kontroli nad wielkością połowów. Wokół Lofotów powstał także prężny obywatelski ruch, sprzeciwiający się poszukiwaniu ropy i gazu na wodach archipelagu. Ryby są cenniejsze niż ropa, twierdzą aktywiści, ponieważ są to zasoby odnawialne. Już przed ponad tysiącem lat prowadziliśmy handel z Europą i żadna unia nie była nam do tego potrzebna, mówią rybacy z Lofotów, powołując się na podania z 875 r. o wysłaniu stąd do Anglii statku suszonych ryb.

Właśnie po raz kolejny w historii odnowiły się zasoby dorsza. Naukowcy nie bardzo wiedzą, jak to się dzieje, że po latach chudych przychodzą tłuste. Teraz dorsz pojawił się nawet w miejscach, gdzie nie widywano go od 50 lat, np. w najczęściej chyba fotografowanym z uwagi na swą dramatyczną oprawę fiordzie norweskim, Fiordzie Trolli w archipelagu Vesterålen, na północ od Lofotów.

Svein Sundby z Instytutu Badań Morza w Bergen twierdzi, że do obecnego urodzaju dorsza, który wędruje tu z Arktyki na tarło, przyczyniło się oziębienie przybrzeżnych wód. Wybrzeże Norwegii ogrzewa Golfsztrom, słynny prąd zatokowy, i to właśnie dzięki niemu powietrze jest tu aż o 20 stopni cieplejsze niż na podobnych szerokościach geograficznych, co jest jedną z największych anomalii klimatycznych na kuli ziemskiej.

Ostatnie dwie zimy były jednak w Norwegii wyjątkowo chłodne, a temperatura wody spadła o 1,25 stopnia, a to wbrew pozorom wyjątkowo dużo jak na tak krótki okres i średnią wcześniejszą temperaturę ok. 6 stopni. Pojawiły się nawet paniczne prognozy o słabnącym Golfsztromie i zagrażającym Europie zlodowaceniu, co zachwiało dominującą nadal wiarą w globalne ocieplenie. Nie ma powodu do paniki, uspokajają naukowcy z Bergen. Golfsztrom często w przeszłości zmieniał temperaturę i kierunek. Prąd zatokowy działa też jak olbrzymia pompa cieplna i oziębia się, kiedy na drugiej półkuli temperatura rośnie. Jedno nie przeczy drugiemu.

W innych rejonach Północnego Atlantyku, powyżej Islandii, wokół Grenlandii, na Morzu Barentsa i Oceanie Arktycznym jest cieplej, co paradoksalnie też sprzyja rosnącej populacji dorsza, który szybciej dojrzewa, ruszając na tarło ku wodom wybrzeża Norwegii. Ken Drinkwater z Instytutu w Bergen opisuje podobne procesy, które odbywały się już w XIX i XX w. Cieplejsze wody Arktyki sprzyjały rozwojowi planktonu roślinnego, którym odżywiał się zooplankton, a ten z kolei dawał pożywienie kilkunastocentymetrowej rybce gromadnikowi, pojawiającej się dzięki ciepłu w olbrzymich ławicach, karmiących dorsza i inne drapieżne ryby. Łańcuch pokarmowy, jak w znanym z dzieciństwa wierszyku: „Idylla maleńka taka: wróbel połyka robaka, wróbla kot dusi niecnota... itd.”.

Mistrzowie hodowli

Dorsz, ryba polityczna, zawdzięcza swój obecny renesans również politycznym regulacjom. Właśnie doszło do podziału spornego obszaru wód arktycznych i wytyczenia granicy morskiej między Norwegią a Rosją. Dorsz, który tak obficie pojawił się tej wiosny u wybrzeży Norwegii, swobodnie przekracza tę granicę i po kilku miesiącach tarła wraca, przetrzebiony mniej więcej o jedną trzecią, na wody rosyjskie aż po Nową Ziemię. Tą samą drogą płyną, po roku od wyklucia się z ikry, młode osobniki wędrującego dorsza, aby po pięciu latach, po osiągnięciu dojrzałości, znów zawitać na odległe nieraz o 3 tys. km Lofoty. W fiordach pozostaje jedynie różniący się nieco genetycznie dorsz przybrzeżny, trochę mniej smaczny niż wędrujący kuzyn. Dlatego obydwa kraje muszą ściśle współpracować nad zachowaniem wspólnych zasobów. W ostatnich latach prawie całkowicie wyeliminowano nielegalne, przekraczające wyznaczone kwoty połowy dorsza, dokonywane głównie przez kutry i trawlery rosyjskie. To też miało wpływ na obecną obfitość ryby.

Norwegowie chcą się uwolnić od okresowych wahań w pogłowiu i rozwijają hodowlę dorsza w podobny sposób jak łososia, w którego hodowli są mistrzami świata. Nie jest to jednak łatwe ani tanie. Na każdy kilogram przyrostu wagi dorsz musi zjeść półtora kilograma pokarmu składającego się też z białka rybiego. Ponadto jest bardziej podatny na choroby i pasożyty. Toteż roczna produkcja tej ryby przekracza dopiero 20 tys. ton, co przy rocznych kwotach dopuszczalnego połowu dorsza arktycznego – ponad 600 tys. ton – jest ilością prawie niezauważalną w bilansach. Mięso z hodowli lepiej się natomiast nadaje do konsumpcji, jest jędrniejsze i bardziej foremne, a nade wszystko zawiera więcej pożytecznych dla organizmu kwasów tłuszczowych omega-3, witamin i minerałów.

Morza i oceany są w minimalnym stopniu wykorzystywane do hodowli w podobny sposób jak pastwiska na lądzie. Przyszłość należy więc do dorsza karmionego przez człowieka, uważają norwescy ichtiolodzy.

Polityka 29.2011 (2816) z dnia 12.07.2011; Świat; s. 45
Oryginalny tytuł tekstu: "Patrzcie, dorsz!"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną