Zdaniem ekspertów, że siła ładunku, prawdopodobnie umieszczonego w samochodzie zaparkowanym między biurem premiera a ministerstwem ropy i energii, wskazuje na zorganizowaną grupę. Samotny amator nie miałby dostępu do materiałów potrzebnych do skonstruowania bomby o sile wystarczającej do zdemolowania kilkunastopiętrowego wieżowca i uszkodzenia budynków w promieniu kilkuset metrów. Premier Jens Stoltenberg nie ucierpiał, zginęło co najmniej siedem osób, kilkadziesiąt zostało rannych i tak niewielką liczbę ofiar można uznać za cud. Tym bardziej, że bomba eksplodowała w chwili, gdy opuszczano okoliczne biura, jak to w piątek ich pracownicy wychodzili nieco wcześniej, by rozjechać się na weekend.
Kilka godzin później na wyspie Utøya, gdzie odbywał się zjazd młodzieżówki partii premiera doszło do strzelaniny, w wyniku której zginęło ponad 80 osób. Policja dość szybko aresztowała podejrzanego Norwega. Według norweskiej policji oba te zdarzenia są ze sobą powiązne.
Nie potrafimy jeszcze wskazywać winnych i ich zbrodniczej motywacji, nikt do zamachu w Oslo do tej pory się nie przyznał. Ale pierwsze podejrzenia, jak w wielu podobnych przypadkach, padają automatycznie na osoby powiązane z Al Kaidą. Albo prawicowe bojówki, choć nie bez powodu jako pierwszy zostanie sprawdzony trop islamskich radykałów. W blisko pięciomilionowej Norwegii mieszka około 100 tys. muzułmanów, jednocześnie Norwegia od wielu lat angażuje się w misji afgańskiej, norwescy żołnierze byli w Iraku, teraz uczestniczą w nalotach na Libię, w ostatnich latach norweskie dzienniki przedrukowały duńskie karykatury Mahometa. Budzi to gniew w świecie islamskim i atakowano już Norwegów w Pakistanie oraz norweską ambasadę w Damaszku.