Na początku był Rupert. Syn Australii, który prawie z niczego stworzył drugie co do wielkości, po koncernie Disneya, globalne imperium mediowe. 53 tys. zatrudnionych, roczne przychody na poziomie 33 mld dol., wartość firmy szacowana na 60 mld. Dziś Murdoch ma osiemdziesiątkę, majątek osobisty wart około 8 mld dol., sześcioro dzieci i poważne kłopoty. Te ostatnie na tle afery hakerskiej w jednym z jego tabloidów, „The News of the World” („NoW”). Zaczęło się od brudnych newsów, a zmierza do tego, co niektórzy nie wahają się już nazywać Murdochgate. To oczywiście aluzja do Watergate, najsłynniejszej afery politycznej naszych czasów, która w 1974 r. doprowadziła do dymisji urzędującego prezydenta USA Richarda Nixona.
Jak Watergate
Aferę „NoW” do skandalu Watergate porównał sam Carl Bernstein, jeden z tych amerykańskich dziennikarzy śledczych, którzy podnieśli wtedy alarm, że demokracja jest w niebezpieczeństwie. Według niego w obu skandalach istota sprawy polega na masowym nadużywaniu władzy przez polityków i media.
Że żarty się kończą, było widać podczas transmitowanych na żywo na cały świat przesłuchań Murdocha, jego syna Jamesa i bliskiej współpracownicy Rebeki Brooks. Brytyjscy posłowie grillowali także byłych wysokich funkcjonariuszy policji londyńskiej na okoliczność ewentualnej korupcji. Dzień później zebrała się cała Izba Gmin, by wysłuchać wyjaśnień premiera i pytań lidera opozycji. Robiło to wrażenie, niekiedy może trochę teatralne, jednak nie umniejsza to znaczenia wydarzeń i ich konsekwencji.
Chodzi o powiązania mediów Murdocha z elitą polityczną na Wyspach, a może i w USA, gdzie Murdoch, obywatel amerykański, ma kwaterę główną.