Aresztowanie Julii Tymoszenko przez sąd rejonowy w Kijowie to zaskakująca decyzja. Proces byłej premier rządu Ukrainy trwa już kilka tygodni. Oskarżona została o zawarcie szkodliwej dla skarbu państwa i niejasnej umowy gazowej z Rosją w 2009 r. Wtedy Rosja wstrzymała dostawy gazu dla Ukrainy, gaz nie popłynął również do Europy Zachodniej. Tymoszenko negocjowała nowa cenę z Władimirem Putinem i nie były to łatwe negocjacje. Z jednej strony była presja Europy, która panicznie obawiała się kryzysu gazowego i zalecała Ukrainie przyjęcie cen rynkowych w rozliczeniu z Gazpromem. Z drugiej – obawa, że jeśli gaz nie popłynie, Ukrainie może grozić rewolta zmarzniętych ludzi i ogromne straty w przemyśle. Umowę podpisano, ale dopiero za jakiś czas okazało się, że Kijów rzeczywiście przepłacił. Ale przede wszystkim na nowej umowie gazowej stracił ukraiński oligarcha Dymitro Firtasz, współwłaściciel spółki RUE, pośrednika w handlu gazem. Nowa umowa pośredników nie przewidywała.
Firtasz nigdy nie wybaczył tego Julii, a po przegranych przez nią wyborach prezydenckich w 2010 r. odzyskał swoje wpływy, jest jedną z osób najbliżej dziś powiązaną z prezydentem Wiktorem Janukowyczem. Proces Julii Tymoszenko może być zwykłą zemstą Firtasza i innych oligarchów, którym w swoim czasie zaszła za skórę. Na Ukrainie sądy nie są niezależne i działają pod dyktando polityków. A ten proces wygląda jak komedia: sędzia usuwał już z sali podsądną, jej adwokatów, dziennikarzy. Teraz poparł wniosek prokuratury o areszt, uznając że Julia utrudnia przeprowadzenie procesu i szybkie wyjaśnienie sprawy kontraktu gazowego.
Ale czy chodzi tylko o gaz? Poprzednim razem, gdy prezydent Leonid Kuczma kazał aresztować Julię Tymoszenko, jej gwiazda rozbłysła, aż stała się pomarańczowa księżniczką, stanęła na czele rewolucji.