Proces liderki partii BJuT i byłej ukraińskiej premier toczy się przed sądem rejonowym w Kijowie. Julii Tymoszenko grozi do 10 lat więzienia za – jak to ujęto – nadużycie władzy przy podpisywaniu niekorzystnych umów gazowych z Rosją w 2009 r. Jej działanie, jak twierdzą oskarżyciele, było szkodliwe i naraziło Ukrainę na wielomilionowe straty. Tymczasem proces, a zwłaszcza aresztowanie Tymoszenko może ściągnąć na Kijów poważne kłopoty w relacjach z Brukselą.
Od rozpoczęcia procesu w sądzie toczy się permanentna awantura. Sędzia, którego Julia zresztą jawnie lekceważy, już raz usunął z sali samą podsądną (akt oskarżenia czytano bez jej udziału), jej zwolenników, dziennikarzy. Aż w końcu przychylił się do żądania prokuratury, by aresztować Tymoszenko za utrudnianie „dojścia do prawdy gazowej”. Prokurator Lilia Frołowa uważa, że zachowanie byłej premier „nie pozwala na przestrzeganie norm proceduralnych”, bo podsądna dwukrotnie spóźniła się na rozprawę i może się na nią ostatecznie nie stawić. Takiej decyzji, mimo wszystko, nie spodziewano się w Kijowie: przed gmachem sądu doszło do bójki zwolenników Julii z milicją. Obserwatorzy uważają, że władza, robiąc z Tymoszenko męczennicę, sama sobie szkodzi: Leonid Kuczma, zamykając ją do więzienia, wykreował pomarańczową księżniczkę. Jaki będzie efekt tym razem i dlaczego zdecydowano się na drastyczny krok? Wreszcie – spekulują – kto za tym stoi, Moskwa czy tylko prezydent Janukowycz? Natalia Korolewska, młoda deputowana BJuT z Ługańska, już zapowiedziała: nie oddamy naszej liderki, wyprowadzimy ludzi na Majdan, nie damy się skłócić.