W ostatnich tygodniach Włochów i Hiszpanów połączyły dwie sprawy: strajk piłkarzy i strach przed bankructwem. Zawodnicy klubów hiszpańskich już zakończyli swój protest. Ci z włoskich jeszcze negocjują, ale jest nadzieja, że niedługo i oni wznowią rozgrywki. Niestety, gorzej wygląda sytuacja gospodarcza.
Oprocentowanie obligacji obu krajów niedawno gwałtownie wzrosło i dopiero interwencja Europejskiego Banku Centralnego nieco uspokoiła sytuację. Choć oba kraje oburzają się na porównywanie ich przez rynki, razem znalazły się w niewesołej sytuacji. Hiszpanie nie chcą być traktowani na równi z Włochami, bo przecież mają zdecydowanie mniejszy dług publiczny, przez lata prowadzili rozsądną politykę budżetową i dokonali niebywałego skoku cywilizacyjnego w ostatnich dwóch dekadach. Z kolei Włosi dowodzą, że to nie u nich doszło do krachu na rynku nieruchomości, a ich uprzemysłowiona północ to wciąż jeden z najlepiej rozwiniętych regionów świata. Poza tym to przecież oni są państwem należącym do G7.
Ale inwestorzy traktują ostatnio obie wielkie gospodarki południa Europy podobnie. Nic zatem dziwnego, że zarówno we Włoszech, jak i Hiszpanii rozgorzała debata nad nowymi reformami, by uspokoić rynki i uniknąć sięgnięcia po międzynarodową pomoc. Jednak efekty są na razie diametralnie różnie. Podczas gdy Hiszpanie wykazują niebywałe umiejętności współpracy i mają kilka ciekawych pomysłów na poprawienie swojej niedoli, Włosi ośmieszają się chaotycznym przygotowywaniem pakietu oszczędnościowego.
W Hiszpanii dwie główne partie polityczne doszły bardzo szybko do porozumienia w kwestii limitu zadłużania się państwa. Już wkrótce mają zostać uchwalone zmiany, które będą obowiązywać zarówno rząd centralny, jak i prowincje autonomiczne od 2020 r.