Od 5 do 20 mld dol. – na tyle wylicza się wartość nielegalnego handlu dzikimi zwierzętami. Na czarnym rynku żywa ara błękitna potrafi kosztować nawet 90 tys. dol., a sproszkowany róg nosorożca często osiąga wyższe ceny za gram niż kokaina czy złoto. Kary zaś są stosunkowo niewielkie. W Singapurze za przemyt egzotycznych zwierząt grozi do dwóch lat więzienia lub grzywna wysokości 50 tys. dol. singapurskich (około 115 tys. zł). W Malezji do trzech lat więzienia i ok. 95 tys. zł grzywny. To niewiele w porównaniu z tym, co może czekać przemytnika narkotyków: śmierć w Singapurze i Malezji czy wieloletnie więzienie w niektórych krajach Ameryki Południowej.
Trudno się więc dziwić, że intratny, a mało ryzykowny nielegalny handel dzikimi zwierzętami zyskuje na popularności. Tym bardziej że robią to często ci sami ludzie, którzy zajmują się przemytem narkotyków czy broni. Z badań ONZ wynika, że w handel zwierzętami zaangażowana jest rosyjska i włoska mafia, chińskie triady oraz japońska jakuza. Południowo-wschodnia Azja jest zaś jednym z najważniejszych centrów handlu dzikimi zwierzętami i roślinami na świecie. Wietnam, Malezja i Indonezja to główni eksporterzy ginących gatunków, Singapur i Hongkong służą za porty tranzytowe, a popyt zapewniają Unia Europejska i Japonia.
Już od 1975 r. Konwencja Waszyngtońska (CITES) kontroluje i ogranicza międzynarodowy handel ponad 34 tys. gatunków roślin i zwierząt. Rzeczywistość rozmija się jednak z tym co na papierze, i to nawet w słynącym z rygorystycznych przepisów Singapurze. Na pierwszy rzut oka na wystawach sklepowych trudno wypatrzeć nielegalne produkty. Ale wystarczy jedno pytanie, by spod lady wyciągnięto kły i skrawki futra tygrysa czy pazury czarnego niedźwiedzia. W Wietnamie jest jeszcze gorzej. Wyroby z kości słoniowej i tygrysiej otwarcie kuszą z wystaw butików w Ho Chi Minh, a popularne restauracje serwują potrawy z pangolina, niezwykłego gatunku ssaka pokrytego łuskami, obecnie już na granicy wyginięcia.