Dla amerykańskich miliarderów Gwiazdka była w ubiegły czwartek. 22 września „Forbes” ogłosił ranking 400 najbogatszych Amerykanów i jak co roku w kilkuset gabinetach z przejęciem kartkowano listę: kto nie był na niej w zeszłym roku, patrzył, czy tym razem zdołał się dostać, kto już na nią trafił, sprawdzał, kogo wyprzedził. Telewizje biznesowe porównywały rozmiary fortun i fetowały ich właścicieli, jakby wygrali olimpiadę. Bo w kraju rzekomo nieskończonych możliwości pomnażanie milionów jest narodowym sportem i choć uprawia go niewielka grupa ludzi, zwycięzców uważa się za bohaterów i autorytety.
Na szczycie nie ma niespodzianek: najbogatszy jest wciąż założyciel Microsoftu Bill Gates (59 mld dol.), drugi na liście pozostaje legendarny inwestor Warren Buffett (39 mld dol.), trzeci jak przed rokiem jest prezes firmy informatycznej Oracle Larry Ellison (33 mld dol.). Dalej przemysłowcy Charles i David Kochowie (po 25 mld dol.) oraz rodzeństwo Waltonów, troje dzieci założyciela sieci supermarketów Wal-Mart (łącznie 66,5 mld dol.). W pierwszej dziesiątce jest jedna nowa twarz, której można się było jednak spodziewać: na siódme miejsce listy „Forbesa” wskoczył spekulant George Soros (22 mld dol.).
Mimo spadków na giełdzie i zwalniającej gospodarki, 400 najzamożniejszych Amerykanów wzbogaciło się średnio o 12 proc. Najwięcej – całe 10,6 mld dol. – przybyło twórcy Facebooka Markowi Zuckerbergowi (17,5 mld dol.). Jego firma nie weszła jeszcze na giełdę, ale od ostatniego roku jej szacowana wartość wzrosła trzykrotnie, a wraz z nią majątek założyciela, który rzutem na taśmę wszedł do pierwszej dwudziestki „Forbesa”.