Zazwyczaj Szach się uśmiecha, jak na zdjęciach zatkniętych za szybami samochodów, które w piątkowe poranki kwiaciarze pracowicie przystrajają na kabulskiej ulicy. Z Szachem wśród kwiatów nowożeńcy jeżdżą do ślubu. Z uzbrojonymi w kałasznikowy brodatymi strażnikami Szach pilnuje setek zakurzonych posterunków drogowych na północy kraju, wisi w domach, sklepach i urzędach. Znalazł się na pamiątkach dla nielicznych turystów. W ofercie są DVD dokumentujące szlak walk Szacha, plakaty i pocztówki na każdą okazję: Szach zawadiacko rozluźniony, demoniczny lub skupiony, wtedy z obowiązkowo zmarszczonym czołem. Zawsze w tadżyckim berecie. Przypomina trochę Boba Marleya i dla Afganistanu, a przynajmniej jego niepasztuńskiej części, jest kimś więcej niż Marley dla Jamajki. Bo dla Afgańczyków ta wojna zaczęła się w dniu śmierci Szacha.
Ahmad Szach Masud zginął dwa dni przed zamachami na Nowy Jork i Pentagon. Jego marmurowe mauzoleum w Dolinie Pandższeru, w której nie zdołała go pokonać Armia Czerwona ani talibowie, stało się celem nabożnych pielgrzymek. Był najwybitniejszym afgańskim dowódcą w historii, a zginął od bomby ukrytej w kamerze wideo, którą do jego kryjówki wnieśli dwaj wysłannicy Osamy ibn Ladena, podający się za arabskich dziennikarzy.
Niemal cały Afganistan pamiętał o 10 rocznicy śmierci Szacha, bohatera i męczennika. – Za to o ataku na World Trade Center wie bardzo niewielu – stwierdza dobitnie Hamid, student z miasta Bamian, znanego z wielkich posągów Buddy wysadzonych przez talibów. Nadal ponad 80 proc. Afgańczyków nie potrafi czytać.