Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Pół na pół

Rozmowa z Marthą Nussbaum o parytetach w polityce

Nussbaum: Udział kobiet w parlamencie da się osiągnąć w naturalny sposób, kiedy stopniowo większa i wyraźniejsza obecność kobiet w życiu publicznym udowodni, jakie są ich możliwości. Nussbaum: Udział kobiet w parlamencie da się osiągnąć w naturalny sposób, kiedy stopniowo większa i wyraźniejsza obecność kobiet w życiu publicznym udowodni, jakie są ich możliwości. Jana Leon / Corbis
O zaletach parytetów, agresji w polityce i poziomie szczęścia społecznego, a także przesądach na rolę kobiet w tym wszystkim – w wywiadzie dla POLITYKA.PL mówi Martha Nussbaum, znana amerykańska filozofka.
Demonstracja przed Sejmem w sprawie ustawy parytetowej zorganizowana przez Kongres Kobiet w 2010 r.Włodzimierz Wasyluk/Reporter Demonstracja przed Sejmem w sprawie ustawy parytetowej zorganizowana przez Kongres Kobiet w 2010 r.

Radosław Korzycki: Po raz pierwszy w Polsce w historii wolnych wyborów mieliśmy na listach kwoty rezerwujące co najmniej 35 proc. miejsc dla jednej z płci, w praktyce ułatwiające kobietom udział w życiu publicznym. Ustawa, która je gwarantowała, od początku budziła sprzeciw prawicy, a w parlamencie przeszła nieznaczną większością. Czy owe wątpliwości były w ogóle uzasadnione? Czy taka odgórna promocja kobiet w polityce jest potrzebna?
Martha Nussbaum*:
Myślę że każdy kraj powinien rozwiązywać problem nierówności płci w kontekście własnych doświadczeń i politycznej tradycji. W Stanach Zjednoczonych na przykład tak rozumiane „kwoty” nigdy by nie przeszły. Tutaj działają inne formy zachęcania. Chociażby sposób rekrutacji wewnątrz partii, nastawiony na szukanie kandydatów przede wszystkim wśród kobiet. Ale w wielu innych krajach, tak różnych jak Szwecja i Indie, odgórnie narzucony procentowy udział kobiet na listach wyborczych - co właśnie przetestowała Polska - okazał się bardzo skuteczny we wzmacnianiu pozycji kobiet. Nie tylko w wąsko rozumianej polityce, ale też np. na wyższych uczelniach.

Tymczasem wyniki wyborów mogą rozczarować. W nowym Sejmie będzie 23 proc. kobiet, tylko o dwa proc. więcej niż w poprzednim. Egzamin z kwot zdała tylko rządząca partia premiera Tuska, w której klubie będzie ich rzeczywiście 35 proc. Wśród parlamentarzystów lewicy na sześciu posłów przypada jedna posłanka. Jakby patetycznie to nie brzmiało, ale czy oblaliśmy test z demokracji?
To nie jest najlepszy czas na takie oceny. Może lepiej poczekać i zobaczyć, jakie społeczne skutki za jakiś czas da obecna, przewidziana ustawą, kwota 35 proc.

Reklama