To już pewne, libijscy powstańcy zabili ściganego od tygodni Muammara Kadafiego. W Libii ryczą klaksony samochodów i syreny okrętowe w portach, serie z karabinów prują powietrze, a Al-Jazira donosi, powołując się na swe libijskie źródła, że pułkownik nie żyje. Kadafi nie walczył do końca, próbował zbiec ze szturmowanej Syrty na południe, jechał w konwoju złożonym z około stu samochodów. Podobno ciężko uzbrojoną kolumnę powstańcom pomogły zatrzymać siły NATO, które od marca wspierały obalanie libijskiego dyktatora.
Tym samym lada moment ustaną powody, dla których NATO zaangażowało się w Libii. Warunki odwrotu były trzy: siły Kadafiego mają z powrotem znaleźć się w koszarach, Kadafi musi być złapany, cywile nie mogą czuć się zagrożeni. Gdy na dobre upadnie Syrta i pozostałe punktu oporu dawnego reżimu Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy, którzy wzięli na siebie ciężar interwencji, będą mogli ogłosić pełen sukces kampanii.
Libia już świętuje, ale jak zawsze w podobnych przypadkach pada więcej pytań niż odpowiedzi. Co z ludźmi reżimu? Jak rozbroić podzielony kraj, w którym każdy ma broń i długi rachunek krzywd wyniesiony nie tylko z wojny domowej, ale i z odwiecznych animozji plemiennych. Jak posklejać politycznie plemienną Libię? Czy uda się to Przejściowej Radzie Narodowej, czyli powstańczemu rządowi, który dziś próbuje administrować krajem.
I dalej: co z wyborami, konstytucją, jaki ustrój będzie najlepszy po kilku dekadach pozorowanego ludowładztwa? Jak na obecnej sytuacji skorzystają islamiści? Co z armią, jak będą reprezentowane poszczególne oddziały, bo przecież nie ma czego takiego, jak jedno libijskie wojskie pod jednym dowództwem, tylko samodzielne, rywalizujące ze sobą brygady, bardziej przypominające plemienne milicje.