Muammar Kadafi od miesięcy odgrażał się, że jeszcze przejdzie do kontrofensywy albo polegnie w walce z bronią w ręku. W ubiegły czwartek, dwa miesiące po upadku Trypolisu, musiał uciekać z oblężonej Syrty, a gdy jego konwój stanął ostrzelany przez natowski samolot, były dyktator Libii schował się w przepuście pod autostradą. Tam znaleźli go powstańcy. Błagał, by nie strzelać, i dał się rozbroić nastoletniemu chłopakowi w bejsbolowej czapce. Świat obiegły zdjęcia tłumu brodatych mężczyzn niosących na rękach osiemnastolatka Mohameda Bibiego, który wymachiwał złotym pistoletem dyktatora. Sam Kadafi, gdy go pochwycono, jeszcze żył, podobno to Bibi zabił go podczas szamotaniny. Według innych doniesień zmarł od ran odniesionych w ataku lotniczym na konwój.
Okres despotii dobiegł końca, w Trypolisie zaczyna się walka o władzę. Naprzeciw siebie stają dwie siły: Przejściowa Rada Narodowa, która sama udzieliła sobie najwyższych pełnomocnictw, ale zyskała też uznanie większości krajów ONZ, i lokalni dowódcy wojskowi, którzy zdobywali poszczególne miasta, z Trypolisem włącznie. Na tę rywalizację nakłada się podział plemienny, a plemion w Libii naliczono 140. 30 z nich odgrywa istotną rolę, przy czym na straty można spisać plemię Kadafa, z którego pochodził obalony dyktator. Mało znaczyło w historii Libii, ale po dojściu pułkownika do władzy tworzyło sieć administracyjną kraju. Kto chciał dostać pracę w państwie, które było głównym libijskim pracodawcą, musiał mieć poparcie kogoś z plemienia Kadafiego.
Lokalni dowódcy oskarżają Radę, że jest przytuliskiem dla byłych dygnitarzy Kadafiego, na czele z przewodniczącym Rady Mustafą Abdulem Dżalilem, który w ekipie dyktatora był ministrem sprawiedliwości i sędzią. Na jego obronę trzeba przyznać, że w styczniu 2011 r., na miesiąc przed wybuchem libijskiego powstania, wygłosił na kongresie Dżamahiriji oskarżycielskie przemówienie o niecnotach służby bezpieczeństwa i lekceważeniu prawa przez państwo.