Martyna Bunda: – Mamy jesień Oburzonych? Na całym świecie w ponad 950 miastach na ulice wyszły setki tysięcy ludzi. Nie godzą się na taki świat, jaki widzą.
Halina Grzymała-Moszczyńska: – Być może po raz pierwszy w historii mamy szerszy ruch bazujący na globalnych nastrojach. W marcu 2010 r. kilka tysięcy ludzi na parę miesięcy wyszło na ulice w Tajlandii w proteście politycznym przeciw odwołaniu premiera miliardera, który pomagał biednym. Ale w tle był też wyraźny protest przeciw samej biedzie. W grudniu tego samego roku zaczęły się protesty w Afryce Północnej – wywołując wielką rewolucję. W maju następnego roku zawrzało w Europie, a we wrześniu w Stanach Zjednoczonych. Gdyby te wszystkie wydarzenia rozpisać kalendarzowo, okaże się, że wręcz miesiąc po miesiącu, a niekiedy nawet dzień po dniu wybuchało coś nowego.
To jeden wspólny ruch?
I tak, i nie. Protesty w Afryce były w swoich postulatach jednak dość lokalne. Choć zważywszy na panujące tam dyktatury, polityczne wątki i tak były ograniczone wobec wątków socjalnych, wyraźnych we wszystkich protestach. W manifestacjach w Europie i USA pojawiło się więcej wątków alterglobalistycznych. Ale sednem wszędzie był sprzeciw wobec bezradności i braku szans. Wobec nędzy albo wręcz niewolnictwa. Wyraźne we wszystkich ruchach było przesłanie, że masy własną nędzą nie będą płacić za kryzys i nadużycia władzy. Niezależnie od kraju, jest to też głównie protest młodych.
Powtarzają się też symbole. Na zdjęciach ze wszystkich kontynentów widać ludzi w charakterystycznych maskach D’Artagnana. To motyw z filmu „V jak Vendetta”, traktującego o rodzącej się idei, która z czasem niszczy stary świat.
Wspólnych symbolicznych motywów jest dużo więcej. Niszczenie banków, domów towarowych, luksusowych samochodów. W marcu 2010 r. w Bangkoku zaczęto właśnie od zniszczenia budynku banków. Szturm na dom towarowy próbowano przypuścić w Korei, gdzie w maju 2011 r., w proteście przeciw brakowi środków do życia i szans, na ulicę wyszli stojący najniżej w hierarchii społecznej – prostytutki i sutenerzy. Kilka z tych kobiet próbowało popełnić zbiorowe samobójstwo poprzez spalenie się.
To kolejna szczególnie przejmująca cecha wspólna protestów. W Afryce wszystkie rewolucje, wręcz w każdym z 17 ogarniętych protestami krajów, zaczynały się właśnie od samospaleń.
Bo to gest krańcowej bezradności. Unicestwiam się, bo dalej nie mogę tak żyć. W Tunezji podpalił się młody mężczyzna, któremu zarekwirowano nielegalny stragan z owocami, pozbawiając go tym samym środków do życia. A znając tamtejsze realia, zapewne miał spłacać ten stragan jeszcze przez wiele lat.
Potem były samospalenia w Iraku, Arabii Saudyjskiej, Algierii, Syrii. Albo Maroku, gdzie aż czterech mężczyzn jednocześnie podpaliło się w proteście.
Bo wszędzie tam mamy miliony ludzi bez żadnej przyszłości, którzy nie mają nic do stracenia, więc kładą na szali wszystko. Są wściekli, zagniewani, afrykańskie protesty organizowano zresztą pod szyldem Dni Gniewu, w Europie mamy „jedynie” Oburzonych.
Na złość miejskich niewolników w Afryce składa się wiele przyczyn. Począwszy od frustracji seksualnej, bo niemożność zebrania pieniędzy, które trzeba by ofiarować przyszłej żonie jako tzw. mahr, wykluczyła z rynku małżeńskiego setki tysięcy młodych mężczyzn. W Egipcie, gdzie zapaliło się zaraz po Tunezji, żyją dziś setki tysięcy ludzi wysiedlonych donikąd z terenów zalanych przy budowie tamy na jeziorze Nasera albo wyrugowanych przez wciąż powstające hotele z miejsc, gdzie mieszkali od pokoleń. Oni nie mieli wyboru, musieli pójść na służbę i dziś pracują w systemie niewolniczym w hotelach, restauracjach, za pieniądze niegwarantujące nawet przeżycia, a co dopiero oszczędności. Nad jeziorem Naivasha w Kenii robotnicy pracują w ciągnących się po horyzont szklarniach z różami, które rankiem polecą samolotami na kwiatowe targi do Rotterdamu. Cała Afryka jest podobna pod tym względem.
Drastyczność ich protestów ma jeszcze takie tło, że za bunt często płaci się tam cenę życia. Większości zbuntowanych krajów udało się obalić reżimy, choć w Libii upadek Kadafiego poprzedziła długa i krwawa wojna. Ale np. Syria wciąż się gotuje, a wojna domowa zebrała tam już więcej ofiar niż cała wojna na Bałkanach. Po szpitalach, do których zwożą rannych protestujących, grasują reżimowe bojówki, dobijające rannych. Na tym tle masowe samospalenia jako protest ostateczny stają się bardziej zrozumiałe.
W październiku 2011 r. podobne akty samospalenia miały miejsce w Chinach. W proteście przeciw niepłaceniu pensji. Tam też już mają swoich Oburzonych?
Tam państwo robiło szczególnie wiele, łącznie z przetrząsaniem prywatnej korespondencji, żeby żadne informacje o jaśminowej rewolucji w Afryce czy też o zachodnich Oburzonych nie docierały do mieszkańców. Ale najwyraźniej nie udało się. Widywałam już wcześniej niewolników w Szanghaju. W 2010 r. wyburzano tam i zabudowywano gigantyczne przestrzenie, które dzień i noc zapełnione były robotnikami. Po kilkunastu godzinach pracy, późną nocą, ci ludzie kładli się spać na tym rzęsiście oświetlonym placu budowy wprost na materiałach budowlanych. W zasadzie nie mogli zaprotestować, bo jako niezameldowani w Szanghaju natychmiast zostaliby z niego wyrzuceni.
A dlaczego podpalali się Grecy? W czerwcu 2011 r., w Salonikach, mężczyzna podpalił się w siedzibie banku. Trzy miesiące później inny człowiek oblał się benzyną, stojąc w tłumie demonstrantów.
Samospalenie to nie tylko ostateczny, dramatyczny akt bezradności, ale również głęboko tkwiący w nas kod kulturowy, wywodzący się z mechanizmu składania ofiary; w tym wypadku na ołtarzu składa się siebie. Żeby postulat został przyjęty, żeby przebłagać. Może atmosfera na placach w Grecji sprzyjała takim gestom? Może rzecz i w tym, że to, co się szczególnie rozpełzło po świecie, to nastrój? Zbiorowe poczucie osamotnienia wobec problemów wywołanych przez kogoś innego, niezależnie od miejsca na kuli ziemskiej. Dobrze to widać na przykładzie Grecji. Protestujący podkreślali tam, że gdyby pieniądze przeznaczone na pomoc bankom zostały zainwestowane w grecką gospodarkę, byłaby to sensowniejsza inwestycja, bo pomogłaby krajowi się pozbierać. Danie tych pieniędzy bankom jedynie zabezpieczyło interesy państw, które w tych bankach coś ulokowały i nie chciałyby stracić. Ludzie uznali, że ratuje się banki ich kosztem. Że to kolejne działanie systemu, który po ludziach przejeżdża jak walec.
Dopiero teraz to odkryli?
Myślę, że w wielu przypadkach wcześniej, niż nam się wydaje. Pamiętam swoich międzynarodowych studentów, którzy przyjechali do Polski w ramach Erasmusa tuż przed wybuchem kryzysu. Rozmawialiśmy o tym, ile czasu w ich krajach na stanowiskach urzędniczych jest wykorzystywane w sposób efektywny na rzeczywistą, niemarkowaną pracę. To byli ludzie studiujący zarządzanie. Młody Grek powiedział mi, że 15 minut w ciągu dnia, a dziewczyna z Iranu, że wręcz 5 minut. Widać, że już wówczas oba kraje ukrywały na pozornych etatach faktyczne monstrualne bezrobocie. Miałam wrażenie, że ci młodzi dostrzegają paranoiczność sytuacji i to ich przeraża. Tylko że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak mają się do tego odnieść. Albo inaczej – jeszcze sądzili, że ich życiowym zadaniem będzie jakoś się zmieścić w tym dziwacznym systemie, którego działania nie sposób zrozumieć.
W Afryce przynajmniej to było od początku oczywiste, że władze nie interesują się ludźmi – bo to rządy, dyktatury, a nie żadne skomplikowane rynki czy systemy kumulują wszystkie zasoby. W Egipcie właścicielem wydobywanego złota był syn prezydenta, nie naród. W większości z tych krajów Jaśminowa Rewolucja oznaczała atak na dyktatury i ich obalenie.
Ale w Europie mamy demokrację.
W Europie wróg okazał się bardziej skomplikowany. Ma wiele twarzy, z których jedną okazały się media. W Europie mieliśmy oburzonych Włochów i Brytyjczyków atakujących dziennikarzy fizycznie. I dziesiątki transparentów: „Wyłączcie telewizory, otwórzcie oczy”.
Co to oznacza? Że media kłamią, są personifikacją zła, więc trzeba je zwalczać? A może jest to bunt wobec poziomu lęku, wywoływanego dziś przez media, a przekraczającego ludzką wytrzymałość?
Do protestów przyłączyły się nawet tak zmęczone własnymi problemami kraje jak Izrael czy Bośnia, ale w Polsce zbuntowanych było wyjątkowo mało. Kilkaset osób. Dlaczego?
Młodzi w Polsce wciąż jeszcze bardziej szukają możliwości włączenia się do systemu niż jego zmiany. Bo i wciąż też jeszcze mają możliwość skanalizowania swojej energii – bardzo wielu studiuje np. drugi, trzeci kierunek. Pytanie, co będzie za rok, gdy już nie będzie można studiować za darmo więcej niż jeden? Być może pozostanie tylko emigracja?
Ja sądzę, że w szerszej skali ruch Oburzonych nas nie ominie. Nie ma możliwości, byśmy pozostali w tej kwestii wyspą innego koloru. Boję się jednak, że nasze oburzenie to może być przede wszystkim wycofanie się z życia publicznego w ogóle. Sądzę, że mieliśmy próbkę tego w czasie ostatnich wyborów. Wynik frekwencyjny został zrobiony przez miasta. Bo na wsiach do lokali wyborczych dotarł tylko co czwarty, co piąty wyborca.
Prof. Halina Grzymała-Moszczyńska jest psycholożką kulturową i psycholożką religii, wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim i SWPS w Warszawie.