Inwestorzy najwyraźniej tracą wiarę w przyszłość strefy. Już nie tylko żądają coraz wyższych odsetek od zadłużonych członków unii walutowej, ale zaczynają karać także tych gospodarnych, którzy w ostatnich miesiącach cieszyli się coraz niższymi kosztami obsługi swoich długów. Czas na rozwiązanie kryzysu strefy euro gwałtownie się kurczy, a inwestorzy nie wierzą już, by Włochom czy Hiszpanii mogły pomóc kolejne rundy cięć i reform. Poświęceń żądają tym razem od krajów gospodarnych, a piętnują w szczególności Niemcy, bo to one hamują dziś akcję ratowania unii walutowej.
Na stole leżą dwa rozwiązania. Pierwsze, o które od tygodni apelują ekonomiści, to nieograniczony wykup obligacji Włoch i Hiszpanii przez Europejski Bank Centralny. EBC miałby zostać pożyczkodawcą ostatniej instancji dla rządów strefy euro, a skupując długi, sprowadziłby koszt ich obsługi do poziomu, który byłby do udźwignięcia dla rządów Włoch i Hiszpanii. Takiej polityce, którą stosują już Rezerwa Federalna i Bank Anglii, kategorycznie sprzeciwia się jednak niemiecki Bundesbank – boi się z jednej strony skoku inflacji wskutek druku pieniądza na wielką skalę, z drugiej podważenia wiarygodności wspólnej waluty.
Drugie rozwiązanie, które w ubiegłym tygodniu przedstawiła ponownie Komisja Europejska, to połączenie narodowych długów publicznych i emisja wspólnych euroobligacji. To wyjście odrzuca z kolei Angela Merkel – euroobligacje pozwoliłyby wprawdzie pożyczać taniej Włochom i Hiszpanii, ale Niemcy musiałyby pożyczać drożej. Co ważniejsze, powstałaby de facto unia budżetowa, w której niemieckie podatki finansowałyby hiszpańskie emerytury i włoskie zasiłki.