Na dwa dni przed głosowaniem w stanie New Hampshire (NH) faworyt republikanów Mitt Romney odwiedza miasteczko Exeter. Spotkanie z wyborcami w szkole przy Blue Hawk Drive ma oprawę jak należy – najpierw prezentacja licznej rodziny kandydata (żona Ann, czterej synowie i ich piękne małżonki), rytmiczny rock jako akompaniament, z boku tablica elektroniczna z rzędem zmieniających się cyfr: rosnący dług USA, zawiniony, oczywiście, przez Obamę. Na widowni dobrze ubrani ludzie w średnim i starszym wieku. Romney przemawia na tle olbrzymiej flagi amerykańskiej i ustawionych rzędami wybranych fanów. Mówi, że w odróżnieniu od prezydenta „nie będzie przepraszał” za Amerykę i wygłasza hymn na cześć „amerykańskiej wyjątkowości”. To Europa – wywodzi – stawia na interwencję państwa w gospodarkę i redystrybucję dochodów, no i widać marne tego skutki. „Ja nie wierzę w Europę, wierzę w Amerykę. Kocham Amerykę, kraj wielkich możliwości, jego ludzi i zasady, na których został zbudowany” – mówi. Obama – dodaje – też kocha kraj, ale zasad tych nie rozumie. Sala nagradza mówcę umiarkowaną owacją.
Temperatura podnosi się dopiero wtedy, kiedy do mikrofonu podchodzi gubernator New Jersey Chris Christie, który sam, namawiany przez strategów Partii Republikańskiej (GOP), wahał się, czy kandydować, ale zrezygnował i poparł Romneya. „Panie prezydencie, proszę przestać dzielić naród!” – mówi. Przemawia z oratorską pasją, rozpala widownię. Owacje są dużo silniejsze. Nie ma wątpliwości, kto jest bohaterem wieczoru.
Romney nie wzbudza emocji
Ale – jak uważają jego zwolennicy – ma największe szanse na pokonanie Obamy.