Marek Ostrowski: – Amerykańska ambasada w Warszawie musi być dobrą odskocznią do światowej dyplomacji. Prosto stąd pojechał pan do Korei Południowej, potem został zastępcą sekretarza stanu do spraw Azji, szefem delegacji USA w rozmowach z Koreą Północną, wreszcie – ambasadorem w Iraku, słowem, w miejscach przysparzających Ameryce prawdziwego bólu głowy.
Christopher Hill: – Szkoda, że dobre stosunki z Polakami nie dają recepty na dogadanie się z innymi. Objaśniam to inaczej: Polska jest dla Waszyngtonu ważnym krajem (prezydent Bush złożył w Polsce dwie wizyty za mojego ambasadorowania), moją misję w Warszawie dostrzeżono w Waszyngtonie i kandydatów do nowych zadań szukano w Polsce. Nie był to więc komplement dla mnie, lecz raczej dla Polski. Ale trzeba od razu powiedzieć, że w Azji ludzie inaczej sobie wyobrażają wspólnotę międzynarodową. Niełatwo skłonić do wspólnej pracy Japończyków i Koreańczyków czy Chińczyków i Japończyków.
Czy Korea Północna rzeczywiście dysponuje bronią atomową?
Dysponuje materiałem nuklearnym, zdołała – częściowo pomyślnie – przeprowadzić dwie próbne eksplozje. Zdobyła więc technologię jądrową i ma też pewną technologię rakietową, ale nie wie jeszcze, jak je połączyć. W sumie – choć najwyraźniej jest na drodze do zdobycia broni jądrowej – nie dysponuje środkami przenoszenia, by kogoś zaatakować. Czyli mamy jeszcze trochę czasu, bo trzeba przypomnieć, że zainstalowanie bomby atomowej w rakiecie zajęło Ameryce 14 lat. To nie takie proste.
Może za wielki jest alarm wokół sprawy?
Nie wiemy dokładnie, ile mamy czasu. A nie chcemy, by Koreańczycy tak się zżyli z pomysłem posiadania broni jądrowej, że potem nie zrezygnują z niej pod żadnym pozorem.