Gdyby dziś we Włoszech rozpisano wybory na premiera, Monti wygrałby w cuglach. Flegmatyczny profesor ekonomii z werwą, choć polityką małych kroków, reformuje Włochy od podstaw. Stoi jednak przed piekielnie trudnym zadaniem, bo sukces zależy od tego, czy uda mu się zmienić Włochów – wszystkich razem i każdego z osobna.
28 stycznia w paryskim Pałacu Lassaya Monti odebrał prestiżową nagrodę Europejczyka Roku rocznika „Trombinoscope”. Brytyjski dziennik „Financial Times” zawyrokował, że dzięki Montiemu Italia wróciła na światową scenę polityczną, a poświęcony profesorowi artykuł nosił tytuł „Europa opiera się na barkach Montiego”. „The Economist” porównał go do Żelaznej Damy Margareth Thatcher (Iron Monti) z czasów, gdy rzuciła na kolana potężne brytyjskie związki zawodowe. Pochwał nie szczędzą mu unijni dostojnicy, prezydent Barack Obama i kanclerz Merkel, a światowe media powtarzają za „The Economist”, że dziś Europą rządzi triumwirat Merkonti, bo włoski premier doszlusował do duetu Merkozy. Uczestnicy Forum Gospodarczego w Davos zgodnie uznali, że Monti zmienia oblicze Italii. Nawet Benedykt XVI, przyjmując Montiego wraz z delegacją na audiencji, powiedział: „Zaczęliście dobrze, zwłaszcza że sytuacja jest arcytrudna, niemal bez wyjścia”.
Kredyt zaufania
W kraju coraz boleśniej odczuwającym na własnej skórze skutki reform oszczędnościowych Montiego Włosi z jednej strony protestują i strajkują, ale z drugiej najchętniej na niego właśnie oddaliby głos w wyborach. Z badań przeprowadzonych pod koniec stycznia wynika, że aż 70 proc. tradycyjnie głosujących na lewicę chętniej widziałoby profesora na stanowisku premiera niż któregokolwiek z lewicowych liderów.