Występuje pod białoruską flagą. Flaga jest łukaszenkowska, zielono-czerwona, a nie w barwach wolnej Białorusi biało-czerwono-biała. Ale czy można za to potępiać Wiktorię? – To nasza dziewczyna, reprezentuje nasz kraj. Dzięki niej nie jesteśmy nieznaną nikomu postsowiecką republiką, świat znów usłyszał, że Białoruś istnieje – mówi Jarosław Romańczuk, kandydat do prezydentury w wyborach 2010 r., sam zapalony tenisista.
Azarenka (po białorusku Azaranka, po rosyjsku Azarienka) pasuje do propagandowych wzorców, bo wyszła z ludu i została bohaterką: po zwycięstwie w Melbourne nad Marią Szarapową (której rodzice wyjechali z Homla na Białorusi po wybuchu w Czarnobylu), prowadzi w światowym rankingu WTA. Na swój tytuł tyrała ciężko przez lata, pewnie wciąż ma w uszach słowa matki, że jeśli nie chce jak ona zostać sprzątaczką, musi harować.
Urodziła się w Mińsku jeszcze na sowieckiej Białorusi, zaczęła grać w tenisa, czy może odbijać tenisową piłkę, już w wolnym kraju. Wtedy w Mińsku (a tym bardziej na prowincji) nie było jeszcze tylu krytych kortów co dziś ani takich warunków do treningu. – Tenis nie był sportem popularnym, choć tutejsza szkoła tenisa była najsilniejsza w ZSRR. Wielu trenerów i fizjologów wyemigrowało stąd do Stanów – przypomina Jarosław Kołodyński, polski biznesmen mieszkający od lat na Białorusi, którego córka też grała.
Zaczęło się zmieniać dopiero za prezydentury Aleksandra Łukaszenki. Prezydent sam chwytał za rakietę, a to oznaczało zielone światło. Grywali z nim ważni ludzie, bo wypadało pokazać się, zadać szyku na korcie. Wypadało też finansować sport, Łukaszenka lubi sponsorów. – W autorytarnym państwie, jeśli jesteś w biznesie, z definicji coś musisz finansować – wyjaśnia Romańczuk.