Z kolei niezależna organizacja pozarządowa „Gołos”, od lat monitorująca przestrzeganie prawa wyborczego w Rosji nie kwestionuje zwycięstwa Putina, lecz twierdzi, że uzyskał on tylko 50,28 proc. głosów. Zarzut przekrętów wyborczych powszechnie podnosi opozycja, nawet ostrożny do tej pory były przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow kwestionuje uczciwość wyborów. Ale co z tego? W jednym z obwodów moskiewskich wyniki unieważniono, na pewno tu i ówdzie głosowanie będzie powtórzone, lecz wydaje się, że Kreml bardzo zręcznie wykorzystał kandydaturę oligarchy Michaiła Prochorowa. Prochorow w Moskwie uzyskał aż 20,21 proc. głosów, a jeśli zestawić wyniki oficjalne z wyliczeniami „Gołosu” – okaże się, że trik wyborczy polegał nie tylko na tzw. karuzeli, czyli przewożeniu głosujących kolejno do różnych punktów głosowania, ale i na dopisywaniu Putinowi głosów oddanych na Prochorowa, bo ten z pewnością przeciw prezydentowi ze skargami nie wystąpi. Jak powiedział ustępujący prezydent Dmitrij Miedwiediew: „zwycięstwa nikomu nie oddamy”.
I rzeczywiście. Nawet przy negatywnym nastawieniu do Putina – komu mielibyśmy oddać w Rosji władzę? Drugiemu w kolejce Giennadijowi Ziuganowowi, przywódcy komunistów, który nie potrzebuje żadnych fałszerstw wyborczych, żeby zgarnąć prawie jedna trzecią głosów w Rosji? Albo nacjonaliście Żyrynowskiemu, który przyszedł na trzeciej pozycji? Ciekawe jak – w rosyjskich realiach – głosowaliby Polacy. Oczywiście jasne jest, że wybory są z góry ustawione. Ordynacja narzuca drakońskie warunki każdemu kandydatowi, którego partia nie jest reprezentowana w Dumie. By startować, trzeba w całej Rosji zebrać w ciągu kilku tygodni 2 miliony podpisów, co w praktyce jest niemożliwe, zwłaszcza, że łatwo unieważnić część takiego zbioru czy to z powodu niewłaściwych formularzy czy pomyłek w numerach dowodów osobistych.