Wybory uzupełniające do parlamentu w Birmie odbędą się 1 kwietnia. Do walki o jedno z 48 miejsc stanie legendarna Aung San Suu Kyi, pokojowa noblistka, córka założyciela niepodległej Birmy, przywódczyni Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD), głównej siły opozycyjnej. Kulturalna, doskonale wykształcona i bywała w świecie kieruje NLD od ponad 20 lat, tyle że głównie z aresztu domowego. Na wolności jest dopiero od listopada 2011 r.
Niezwykłe jest też to, że generałowie zrzucają mundury, a zakładają ubrania cywilne. Wdrażają obiecywane od lat reformy, a obecny szef państwa Thein Sein, niczym Wojciech Jaruzelski w Polsce, może przeprowadzić Birmę przez pokojową zmianę systemu.
O liderce NLD świat wie prawie wszystko, ma status porównywalny z Nelsonem Mandelą czy Dalajlamą. Jest szlachetną twarzą birmańskiego ruchu na rzecz demokracji. Ale też twardym i zręcznym politykiem, umiejętnie wykorzystującym poparcie Zachodu i popularność w kraju.
Startuje w ubogim okręgu Kawhmu pod Rangunem. Ustawiają się do niej dziś kolejki czołowych zagranicznych polityków, dyplomatów z USA, UE, dziennikarzy. Powtarza im tę samą mantrę umiarkowanego optymizmu: obserwujcie przebieg kampanii wyborczej. Jeśli będzie swobodna, to i wynik wyborów będzie bardziej wiarygodny. Jeśli będą uczciwe, obserwujcie postępy demokratyzacji i znoście sankcje.
I tak, pod koniec lutego UE zniosła sankcje wizowe dla 87 ludzi birmańskiego reżimu, wcześniej prezydent Thein, podobnie jak Aleksander Łukaszenka, nie miał czego szukać w Europie. Dziś szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton zapowiada, że jeśli wybory będą uczciwe, Unia odblokuje konta kilkuset osób, firm i instytucji państwowych.