Obserwując ją na scenie obok męża, trudno nie uwierzyć Mittowi Romneyowi, gdy publicznie wyznaje jej miłość i przywiązanie. Ann Romney jest piękna, zachowuje się z naturalnym wdziękiem, mówi inteligentnie i zabawnie. Gdy na wiecach przedstawia wyborcom swojego męża, temperatura zgromadzenia od razu się podnosi. Kiedy przemawia sam Romney, emocje opadają, aby znowu się podnieść, gdy Ann puentuje wiec kolejnym dowcipem. Nie ulega kwestii, że żona jest wielkim atutem faworyta republikanów do nominacji prezydenckiej, może nawet jego cudowną bronią.
Romney słynie ze swojej jednowymiarowości – przemawia monotonnie, z podrabianą pasją, nie nawiązując prawdziwego kontaktu z publicznością – więc zadaniem małżonki jest pokazanie go w 3D, czyli, jak wyjaśnia jego sztab, „takim, jakim ludzie go nie znają”. Ann coraz częściej zabiera głos, bo droga Romneya do nominacji okazała się wyboista. Gdy jego głównym rywalem wydawał się Newt Gingrich, dwukrotny rozwodnik paradujący przed wyborcami z trzecią żoną, sama obecność Ann, pierwszej i jak dotąd jedynej małżonki, przypominała, kto naprawdę świeci przykładem konserwatywnych cnót.
Ale dziś najgroźniejszy konkurent to były senator Rick Santorum, który prowadzi krucjatę przeciw zapobieganiu ciąży, aborcji i feminizmowi. Podoba się to religijnej prawicy, ale odstrasza od republikanów kobiety – w sondażach Obama ma dwucyfrową przewagę w tej grupie wyborców. W połowie marca Ann Romney, nie wymieniając Santoruma z nazwiska, oświadczyła, że kobiety interesują się zupełnie czym innym: leży im na sercu gospodarka, trudności ze znalezieniem pracy, wysokie ceny benzyny i inne prawdziwe problemy. Podkreśliła, że nie potępia nikogo i niczego, nawet rozwodów Gingricha.
Ann strzela gafy
Małżonka Romneya nigdy nie interesowała się polityką. Jako pierwsza dama Massachusetts, gdzie Romney był gubernatorem, niewiele udzielała się publicznie. W czasie jego pierwszej kampanii o nominację w 2008 r. prawie nie zabierała głosu, a w obecnej mówiła, że nudzą ją debaty telewizyjne kandydatów. Nie było jednak rady – żony polityków ubiegających się o wysokie urzędy mają w USA szczególne obowiązki, a wyborcy chcą poznać potencjalną Pierwszą Damę Ameryki. Minimum to stałe pokazywanie się z nimi publicznie, przy najważniejszych okazjach z dziećmi, i uśmiechy do kamer.
Żony kandydatów prawicy wchodzą zwykle w rolę tradycyjnych małżonek, pozostają w cieniu męża, nigdy nie występują w równopartnerskim stylu jak Hillary Clinton czy Michelle Obama. Ale kiedy trzeba – np. gdy małżonek okazuje się nudny albo brzmi mało autentycznie – przystępują do zadań specjalnych. Tegoroczna walka o nominację republikańską tak bardzo się przeciąga, że grozi wzajemnym wyniszczeniem rywali jeszcze przed właściwym starciem z Barackiem Obamą. Romney zbiera w sondażach coraz więcej negatywnych ocen, więc stratedzy kampanii wezwali na pomoc jego żonę.
Ann Romney zaczęła od gafy. „Nie uważam się za osobę zamożną” – powiedziała w niedawnym wywiadzie dla telewizji Fox News. Każde dziecko w Ameryce wie, że Romney jest multimilionerem, a wyborcy pamiętają jego wypowiedź sprzed kilku tygodni, gdy ogłosił, że jego żona jeździ kilkoma Cadillakami. Romney chciał przypodobać się robotnikom z amerykańskich fabryk samochodów, ale zamiast tego wyszedł znowu na zadufanego bogacza. Ann broniła się w wywiadzie, że „bogactwo mierzy liczbą przyjaciół i ludzi, których kocha”, ale media nieżyczliwe prawicy cytowały oczywiście feralny początek wypowiedzi.
Mitt sprzedaje garnitury
Uczyła się od najlepszych – Mitt strzela gafy na okrągło i wykazuje się, jak mówią Amerykanie, blaszanym uchem, gdy chodzi o dopasowywanie własnych wypowiedzi do nastrojów społecznych. Bezlitosne amerykańskie media tropią teraz już nie tylko jego niezręczności, ale także gafy żony: jak tę z czasów nieudanej kampanii do Senatu w 1994 r., gdy Ann Romney powiedziała, że nigdy nie pokłóciła się z mężem. Teraz mówi, że różni się z nim poglądami na niektóre kwestie polityczne. Na wszelki wypadek nie ujawnia, które konkretnie – co też dowodzi, że robi postępy w rozumieniu polityki.
Żona Romneya przykuwa uwagę nie tylko urodą i błyskotliwością – jest kobietą z życiorysem szczęśliwym, ale nie wolnym od dramatów. Historia jej znajomości z Mittem to czytankowa love story: znali się od dziecka, zakochali w sobie w liceum i są małżeństwem od 43 lat. Ojcowie obojga byli self-made-menami, którzy własną pracą dorobili się pozycji i majątku – tata Ann kierował Jered Industries, firmą produkującą maszyny ciężkie, ojciec Mitta był prezesem American Motors Corporation, nieistniejącej już firmy samochodowej. Zaręczyli się jeszcze w szkole, pod wpływem narzeczonego Ann nawróciła się na mormonizm.
Mitt był tak w niej zakochany, że przyjeżdżał na weekendy z Kalifornii, gdzie studiował, do Michigan (ok. 3 tys. km), gdzie Ann chodziła jeszcze do szkoły. Kiedy jego ojciec, niepopierający rozrzutności, obciął mu kieszonkowe, sprzedał wszystkie swoje garnitury, aby opłacić bilety lotnicze. Rozłąki rozbiły w końcu ich związek: kiedy Mitt wyjechał jako misjonarz do Francji, ona związała się z kolegą ze studiów na mormońskim uniwersytecie Brigham Young. Wróciła jednak do Mitta i w 1969 r. wyszła za niego za mąż. Ceremonia ślubna odbyła się w głównej świątyni mormonów w Salt Lake City, do której nie wpuszcza się innowierców.
Ann skończyła studia eksternistyczne na Harvardzie i urodziła Mittowi pięciu synów, dziś w wieku 31–42 lat. Poza domem nie pracowała.
W 1997 r. zaczęła odczuwać nienormalne zmęczenie i bóle. Diagnoza brzmiała jak wyrok: stwardnienie rozsiane. Leczono ją sterydami oraz medycyną niekonwencjonalną. Terapia poskutkowała – objawy choroby, w zasadzie nieuleczalnej, cofnęły się, a dziś Ann Romney prowadzi normalne życie. Mimo słabości nauczyła się jeździć konno i opanowała tę umiejętność tak dobrze, że zaczęła wygrywać amatorskie zawody. „Jazda wierzchem dała mi motywację, aby wstać z łóżka i znowu prowadzić aktywne życie” – powiedziała kilka lat temu w wywiadzie dla magazynu „People”.
Małżonka Romneya ma więc o czym opowiadać. Aktywnie działa w Krajowym Towarzystwie Walki ze Stwardnieniem Rozsianym, prowadzi kampanię na rzecz badań nad komórkami macierzystymi, które rokują największe nadzieje przy leczeniu chorób neurologicznych. Dodaje jednak zwykle, że powinno się je prowadzić w sposób etyczny. W życiu publicznym nie wykracza poza dogmaty partii republikańskiej. Gdyby Romney został prezydentem, będzie zapewne dość konwencjonalną First Lady, ograniczającą się do działalności dobroczynnej i edukacyjnej. Jej ideałami są Barbara Bush i Nancy Reagan – ta ostatnia za to, jak bardzo kochała swego męża.
Bóg, Rick i Karen
Karen Santorum nie przemawia na wiecach męża. Zwykle stoi obok wpatrzona w niego jak w obraz i aprobująco kiwa głową, gdy Rick rzuca gromy na Obamę i podgryza Romneya. Udziela jednak licznych wywiadów. W rozmowie z prawicowym komentatorem radiowo-telewizyjnym Glennem Beckiem powiedziała, że sukcesy jej małżonka w prawyborach to znak woli Boga. Sama była przeciwna jego kandydowaniu na prezydenta, ale zmieniła zdanie, kiedy Kongres uchwalił reformę ubezpieczeń zdrowotnych, sztandarowy projekt prezydenta. Jeśli Obamę ponownie wybiorą, stracimy nasz kraj, taki, jakim go znamy – oświadczyła. I dodała: Bóg ma wielkie plany wobec Ricka.
Karen jest tubą swojego męża nagłaśniającą jego walkę z liberalnym rozpasaniem Ameryki. Ale czasami tonuje, a nawet koryguje jego najbardziej zdumiewające wypowiedzi, jak deklarację, że historyczne przemówienie Johna Kennedy’ego o konieczności rozdziału religii od państwa przyprawia go o wymioty. „Czasami Ricka trochę ponosi, bo ma tak silne przekonania” – wyjaśniała Karen w niedawnym wywiadzie dla CNN.
Zapewniła, że jej mąż nie prowadzi wojny z kobietami i jeśli zostanie prezydentem, nie zdelegalizuje antykoncepcji. Według osób z otoczenia Santoruma, żona jest jego najbliższym, najbardziej zaufanym doradcą. To wiele wyjaśnia.
Biografia Karen to gotowy materiał na operę mydlaną albo przypowieść o politycznej hipokryzji. Dzisiejsza kapłanka wartości rodzinnych, popierająca zakaz aborcji nawet w przypadkach gwałtu lub kazirodztwa, nie zawsze była tak żarliwą obrończynią życia. Kiedy jako 20-latka studiowała pielęgniarstwo w Pittsburghu, poznała starszego o 41 lat ginekologa Thomasa Allena, znanego zwolennika prawa do aborcji, który wykonywał zabiegi przerywania ciąży jeszcze przed zniesieniem zakazu w 1973 r. Między studentką a rozwiedzionym lekarzem z czworgiem dzieci wywiązał się romans, para żyła razem przez prawie sześć lat.
Po latach pani Santorum wspomina ten związek jako pewien rozdział w życiu, w którym robiła głupie rzeczy. Allen, dziś 92-letni i poruszający się z balkonikiem, z niczego się nie tłumaczy. Dla niego, jak powiedział w rozmowie z portalem „Daily Beast”, nie było to nic wielkiego, miał przedtem młode kochanki, poza tym w latach 80. do seksu dochodziło szybciej. Karen dostała od niego fortepian, fundował jej też wycieczki po świecie, a dzisiejszej moralistce zupełnie nie przeszkadzało, jak jej partner zarabia na życie. Puentą, a raczej prologiem całej telenoweli jest fakt, że doktor Allen przyjmował poród, gdy Karen przychodziła na świat.
Opus Santorum
Lekarza rzuciła w 1988 r. dla Ricka Santoruma. Po studiach prawniczych przyszła na staż do jego kancelarii adwokackiej, a po dwóch latach para się pobrała. Oboje byli z początku przeciętnymi katolikami – chodzili do kościoła, ale nie postępowali zgodnie z nakazami hierarchów. Żyjąc razem, jak mówią, stopniowo odkryli wiarę na nowo. Od lat należą do konserwatywnej parafii katolickiej św. Katarzyny Sieneńskiej w Great Falls pod Waszyngtonem, gdzie niedzielne msze odprawia się po łacinie. Do tej samej kongregacji należy m.in. prawicowy sędzia Sądu Najwyższego USA Antonin Scalia, a wśród parafian jest wielu wpływowych członków Opus Dei.
Karen urodziła ośmioro dzieci. Rodzice uczyli je najpierw w domu, aby odizolować pociechy od liberalnych miazmatów współczesności, a potem posłali do prywatnej szkoły związanej z Dziełem Bożym. Najmłodsze dziecko jest upośledzone wskutek wady genetycznej, a Gabriel, który przyszedł na świat w piątym miesiącu ciąży, zmarł tuż po urodzeniu. Santorumowie przynieśli martwe niemowlę do domu i pokazali je pozostałym dzieciom. Kilka lat później Karen opisała tamtą tragedię i przeżycia związane z utratą dziecka w książce „Listy do Gabriela”. Książka ukazała się w 2003 r., akurat gdy Santorum forsował w Senacie ustawę delegalizującą drastyczną metodę aborcji w ostatnich miesiącach ciąży.
Obie małżonki starają się, jak mogą, by wesprzeć swoich mężów w prawyborczej rywalizacji. Ann Romney udaje się to doskonale, może ma nawet pewną zasługę w sukcesach Mitta, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa zgarnie nominację. Karen Santorum ma trudniejsze zadanie, bo Rick pozostaje wierny swoim przekonaniom, z którymi nie zgadza się większość Amerykanów, a jej własny życiorys przeczy żarliwie wyznawanym zasadom. To ostatnie twardym zwolennikom Santoruma w ogóle nie przeszkadza – w końcu opowieść o grzesznicy, która została świętą, to współczesna historia nawrócenia. Taki American dream w wersji prawicowo-chrześcijańskiej.
Autor jest korespondentem PAP w Waszyngtonie.