Obserwując ją na scenie obok męża, trudno nie uwierzyć Mittowi Romneyowi, gdy publicznie wyznaje jej miłość i przywiązanie. Ann Romney jest piękna, zachowuje się z naturalnym wdziękiem, mówi inteligentnie i zabawnie. Gdy na wiecach przedstawia wyborcom swojego męża, temperatura zgromadzenia od razu się podnosi. Kiedy przemawia sam Romney, emocje opadają, aby znowu się podnieść, gdy Ann puentuje wiec kolejnym dowcipem. Nie ulega kwestii, że żona jest wielkim atutem faworyta republikanów do nominacji prezydenckiej, może nawet jego cudowną bronią.
Romney słynie ze swojej jednowymiarowości – przemawia monotonnie, z podrabianą pasją, nie nawiązując prawdziwego kontaktu z publicznością – więc zadaniem małżonki jest pokazanie go w 3D, czyli, jak wyjaśnia jego sztab, „takim, jakim ludzie go nie znają”. Ann coraz częściej zabiera głos, bo droga Romneya do nominacji okazała się wyboista. Gdy jego głównym rywalem wydawał się Newt Gingrich, dwukrotny rozwodnik paradujący przed wyborcami z trzecią żoną, sama obecność Ann, pierwszej i jak dotąd jedynej małżonki, przypominała, kto naprawdę świeci przykładem konserwatywnych cnót.
Ale dziś najgroźniejszy konkurent to były senator Rick Santorum, który prowadzi krucjatę przeciw zapobieganiu ciąży, aborcji i feminizmowi. Podoba się to religijnej prawicy, ale odstrasza od republikanów kobiety – w sondażach Obama ma dwucyfrową przewagę w tej grupie wyborców. W połowie marca Ann Romney, nie wymieniając Santoruma z nazwiska, oświadczyła, że kobiety interesują się zupełnie czym innym: leży im na sercu gospodarka, trudności ze znalezieniem pracy, wysokie ceny benzyny i inne prawdziwe problemy. Podkreśliła, że nie potępia nikogo i niczego, nawet rozwodów Gingricha.