Sarkozy skończył niedawno 57 lat, Hollande w sierpniu będzie miał 58. Obaj w podobnym wieku zgłosili się do aparatu partyjnego, Sarkozy do neogaullistów Chiraca, Hollande – do socjalistów Mitterranda. Obaj mieli też żony bardzo zaangażowane w uprawianie polityki. Druga żona Sarkozy’ego, Cecylia, która rzuciła go tuż przed poprzednimi wyborami, miała swój gabinet obok męża w ministerstwie spraw wewnętrznych. Poprzednia partnerka Hollande’a i matka czwórki jego dzieci Ségolène Royal omal nie została prezydentem kraju w ostatnich wyborach i zerwała z nim w wieczór swojej przegranej.
To jedyne podobieństwa. Sarkozy jest wulkaniczny, niespokojny, często agresywny, sypie pomysłami z rękawa i równie szybko je porzuca. Hollande to przykład spokoju i zrównoważenia, może nawet ciepłych kluch. Trzyma się programu partii, który zna na pamięć. Nie bez powodu – w kontraście do Sarkozy’ego – zapowiada, że będzie prezydentem „normalnym”. Sarkozy jest arywistą, syn emigranta, wyszedł z dołów, nie zdobył szczególnie cenionego we Francji wykształcenia, wyśmiewano jego niewyszukane lektury i upodobania kulturalne. Dopiero Carla Bruni powstrzymała jego podstawowe uwagi o literaturze i sztuce i nadała mu lepszy szlif.
Hollande jest produktem francuskiej burżuazji, syn laryngologa – lekarzom we Francji świetnie się powodzi – kończył nauki polityczne, szkołę handlową i elitarną, słynną ENA, kolebkę francuskich elit politycznych. Sarkozy potrafi być niegrzeczny, nawet wulgarny. Jest nuworyszem – podobał mu się styl świecidełkowaty, złote ozdoby, łańcuszki, wyśmiewany przez koneserów bling-bling.