Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Poskramianie złośnika

Afera podsłuchowa uderza w premiera Camerona

Demonstracja przeciw praktykom Murdocha i premiera Camerona. Demonstracja przeciw praktykom Murdocha i premiera Camerona. Kirsty Wigglesworth/AP / Fotolink
Hakerzy, politycy, policjanci, gwiazdy i rekin mediów. Afera podsłuchowa w brytyjskich mediach podtapia już nie tylko imperium Ruperta Murdocha, ale także rząd Davida Camerona. Czy premier miał układ z magnatem?
Murdoch jest zbyt chytry, by przyznać się do jakichś zakulisowych dealów z politykami.Andreea Angelescu/Corbis Murdoch jest zbyt chytry, by przyznać się do jakichś zakulisowych dealów z politykami.

Hakerski skandal nie chce się skończyć. A złośnik, czyli magnat prasowy Rupert Murdoch, nie chce zejść ze sceny. Do brytyjskiego sądu wpłynęły właśnie kolejne prywatne pozwy przeciwko reporterom tabloidu „News of the World” należącego do Murdocha. Tabloidu już nie ma na rynku, lecz Murdoch i jego klan są na nim nadal. Więc płyną pozwy. Tym razem od gwiazdy futbolu Wayne’a Rooneya i Cherie Blair, żony byłego premiera Wielkiej Brytanii. Lista ofiar hakerów robi się coraz dłuższa. Są wśród nich tak różne osoby, jak pisarka J.K. Rowling („Harry Potter”), aktor Hugh Grant, politycy różnych opcji, szef Formuły 1 Max Mosley. Tych ludzi łączy jedno: sława. A sławni budzą chorobliwą ciekawość mediów, dziś już wcale nie tylko brukowych.

Według najnowszych danych, ofiarami hakerów działających na zlecenie News Corporation padło 4791 osób, policja rozmawiała dotąd zaledwie z 1892. Wielu poszkodowanych idzie na pozasądową ugodę z korporacją Murdocha. Wypłaca im zwykle po 30–60 tys. funtów, ale bywają znacznie wyższe odszkodowania. Piosenkarka Charlotte Church dostała 600 tys., aktor Jude Law 130 tys. funtów. Oliwy do ognia dolewają przesłuchania przed specjalną komisją dochodzeniową. Tu zeznania składają najgrubsze ryby, jak sam Rupert Murdoch i jego syn James, ale też ważni policjanci, urzędnicy, ludzie mediów. W kolejce czekają dwaj premierzy: obecny David Cameron i poprzedni Tony Blair.

Można się zastanawiać, jak wiarygodne są zeznania transmitowane na cały świat, ale świat chce ich słuchać. Niedawne przesłuchania obu Murdochów nadawały media globalne, z BBC na czele. Opinia publiczna pasjonuje się skandalem hakerskim już drugi rok. Teraz doszedł nowy wątek: czy ludzie Murdocha szukali haków nie tylko na celebrytów, lecz także na konkurentów stacji BSkyB z branży telewizyjnej? Czy ugadywali się z rządem? Murdoch ma 39 proc. udziałów w BSkyB. Chciał mieć 100 proc., a to wymagało zgody państwa. Korporacja była bliska jej uzyskania, ale w lipcu 2011 r. wybuchł skandal hakerski i zaraz potem Murdoch wycofał się z planów przejęcia całej BSkyB, niedoszłej perły w koronie jego medialnego imperium.

Z kim sypia poseł

Wiemy już, że jego ludzie, np. rudowłosa piękność Rebekah Brooks, była naczelna „News of the World”, gwarzyli o BSkyB z Cameronem. Bywał bowiem na imprezach u Rebeki, zaprzyjaźnionej i z Murdochami, i z premierem. Z kolei Cameron dwukrotnie podejmował magnata przy Downing Street 10, kiedy sprawa BSkyB była jeszcze na wokandzie. 25 kwietnia Murdoch oświadczył, że zapraszała go już premier Margaret Thatcher, czyli jego kontakty z rządzącymi to nic nowego. Ani wstydliwego. Tyle że wtedy Murdoch przejmował ikonę prasy brytyjskiej, dziennik „The Times”, w czym rząd mógł mu popsuć szyki. Ale nie popsuł. Czy nie w zamian za obietnicę, że wpływowa prasa Murdocha nie będzie psuła szyków konserwatystom?

Nikt tu nikogo na gorącym uczynku nie przyłapał. Po odejściu Thatcher prasa Murdocha popierała nową lewicę premiera Blaira. A kiedy Blair się wypalił, znów konserwatystów. Murdoch jest zbyt chytry, by przyznać się do jakichś zakulisowych dealów z politykami. Podczas kwietniowego przesłuchania podkreślił, że nigdy premiera Camerona o nic nie prosił. Politycy też nie są samobójcami i wypierają się wszelkich układów z magnatem. Skandal hakerski w istocie dotyka rdzenia brytyjskiej polityki, nie tylko etyki mediów i biznesu. Tom Watson, deputowany Partii Pracy i współautor książki „Dial M for Murdoch”, nazywa jego korporację trucicielem działającym jak tajne państwo w społeczeństwie brytyjskim.

Chodzi o niebezpiecznie bliskie związki między mediami, polityką, policją i biznesem. I oczywiście o złe praktyki w imperium Murdocha. Bo złapanie za rękę hakerów z „News of the World” uruchomiło lawinę kompromitujących doniesień. Jeden z byłych redaktorów tabloidu Neville Thurlbeck opowiedział Watsonowi, że do rutynowych praktyk należało zbieranie wrażliwych informacji o brytyjskich parlamentarzystach, aby w razie potrzeby mieć czym ich szantażować. Inny redaktor, Colin Myler, kazał reporterom „zbierać wszystko na wszystkich”: z kim posłowie śpią albo nie śpią, kto jest gejem, kto ma romans lub jakiekolwiek kłopoty. Każdemu dziennikarzowi przydzielono do obserwacji dwójkę deputowanych.

Coraz więcej takich szczegółów dowiadujemy się od lata 2011 r. Wtedy wybuchł skandal, gdy okazało się, że reporterzy Murdocha włamywali się do poczty głosowej ludzi, o których z jakichś powodów zrobiło się głośno. Zaczęło się od zamordowanej nastolatki Milly Dowler – odsłuchanie jej skrzynki przez hakerów zmyliło policję i dało rodzicom próżne nadzieje, że dziewczyna żyje. Sprawa wywołała niespotykane oburzenie, a zaraz za nią wysypały się kolejne: włamania do skrzynek ofiar zamachów na londyńskie metro i rodziców zaginionej Madeleine McCann. By ratować imperium, wyceniane na 60 mld dol., klan Murdochów przegrupował siły i środki. Zamknął tabloid, kupił milczenie prominentów, wycofał się z niektórych agresywnych operacji biznesowych, przepraszał i obiecywał, że nigdy więcej.

 

 

Rupert jest w szoku

Sam Murdoch nie ugiął się przed inwestorami i nie ustąpił z kluczowych stanowisk w korporacji. W lutym z jednego ustąpił za to jego syn James. Przeprosił listownie ofiary hakerów, zwalił odpowiedzialność na podwładnych, którzy nie informowali go o wszystkim. Podobną taktykę obrał sam ojciec rodu. Rupert opowiadał parlamentarnej komisji mediów i kultury, że jest w szoku i dołoży wszelkich starań, bo przecież tak nie może być. To samo obiecał premier Cameron. Powołał specjalną niezależną komisję dochodzeniową i mianował na przewodniczącego doświadczonego i szanowanego sędziego sir Briana Levesona. Komisja pracuje pełną parą.

Sędzia Leveson ma do pomocy sześcioro ekspertów, w tym byłych redaktorów czołowych mediów brytyjskich, „Financial Times”, „Daily Telegraph”, telewizji Channel 4. A także 16-osobowy sekretariat i zespół doborowych prawników. Nie musi bardzo oszczędzać: ekspertom rząd płaci 565 funtów za każdy dzień posiedzenia, w którym biorą udział. Od lipca 2011 r. do końca stycznia tego roku wydatki komisji wyniosły 1,9 mln funtów. Jej cel i filozofię działania dobrze określają słowa Levesona podczas otwarcia prac: prasa ma funkcję kontrolną w każdej dziedzinie życia społecznego. Dlatego kiedy zawodzi prasa, wszyscy ponosimy szkodę. Stąd w samym centrum naszej uwagi jest proste pytanie: Kto kontroluje kontrolerów?

A zatem Lord Justice Leveson chce wyświetlić relacje między politykami, prasą i policją, a wyniki publicznych dochodzeń zaprezentować w raporcie do lipca tego roku. Ma go przedstawić minister spraw wewnętrznych Theresie May oraz ministrowi kultury Jeremy’emu Huntowi. Ale z Huntem jest pewien kłopot. Odgrywał kluczową rolę w sprawie przewłaszczenia BSkyB. Opozycja już żąda jego dymisji, premier jeszcze go broni. Opozycja miała też krytyczne uwagi do samego Levesona. Bo też zna się z politykami i biznesmenami, o których mowa. Ale sędzia te sugestie odrzuca. „Nie udaję, że nie miałem i nie mam z nimi kontaktów, ale gdybym miał jakieś wątpliwości na tym tle, tobym nominacji premiera nie przyjął” – mówi.

Komisja ma prawo wzywać świadków według własnego uznania. Świadkowie zeznają pod przysięgą. Posiedzenia toczą się jawnie, przy podniesionej kurtynie. Relacje można oglądać na żywo w Internecie. Chodzi o próbę wyjaśnienia, jak doszło do hackergate, jakie ona wystawia świadectwo brytyjskim mediom i na czym polega szara strefa, w której dochodzi do takich nadużyć. Bo przecież regulacji prawnych w tej dziedzinie nie brakuje, są też instytucje pilnujące etyki mediów. Komisja Skarg na Prasę, PCC, już lata temu sygnalizowała, że źle się dzieje w newsroomach. Mimo ostrzeżeń psucie profesji dziennikarskiej postępowało. Np. w dziedzinie śledczej, kluczowej dla misji publicznej mediów w systemie demokratycznym.

80 tys. za przeciek

Przed komisją Levesona mówiła o tym Sue Akers, przedstawicielka policji londyńskiej, prowadząca wewnętrzne dochodzenie na temat podejrzanych kontaktów urzędników z mediami, w szczególności z należącym do Murdocha „The Sun”. Nie pozostawiła złudzeń: tabloid zbudował sieć płatnych informatorów w służbie zdrowia, więziennictwie, wojsku, a nawet policji. Potrafił zapłacić za przeciek nawet 80 tys. funtów, nie oglądając się na skutki tego procederu. Choćby takie, że publikowane przecieki mogły utrudniać policyjne śledztwa. Za cichym przyzwoleniem redaktorów i wydawcy działał fundusz na pozyskiwanie newsów tą właśnie drogą.

Z zeznań jednego z dziewięciu aresztowanych dziennikarzy „The Sun” wynika, że dostał na ten cel 150 tys. do rozdzielenia między informatorów. Część z nich była urzędnikami publicznymi. Tabloid nie tylko korumpował, ale też wykańczał konkurencję i niszczył standardy. Odbierał sens dziennikarstwu śledczemu, polegającemu na długim, żmudnym, kosztownym, a przede wszystkim legalnym dochodzeniu do prawdy. Skoro można kupić ekskluzywny news na pierwszą stronę z dnia na dzień, po co urabiać się po pachy? Kolejne posiedzenia komisji Levesona odsłaniały podobne brudy.

Redaktor „The Sun” Mike Sullivan opowiadał, jak doradzał policji londyńskiej w kwestiach wizerunkowych. Z kolei policja ułożyła sobie nieformalny ranking dziennikarzy pisujących o sprawach kryminalnych podług tego, kto z nich pisze najbardziej przychylnie. Niby nic złego, ale przecież coś tu cuchnie. Żeby przestało cuchnąć, potrzebne są dochodzenia parlamentarne, policyjne i działania niezależne. A potem odnowa systemu mediów i ich relacji z polityką i biznesem. Środowisko dziennikarskie tego nie kwestionuje. Ale jest podzielone co do tego, czy drogą odnowy ma być zastąpienie starych kontrolerów nowymi. Mniej czy więcej regulacji w mediach? Oto jest pytanie.

Polityka 19.2012 (2857) z dnia 09.05.2012; Świat; s. 57
Oryginalny tytuł tekstu: "Poskramianie złośnika"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną