Córka całuje w czoło gotującego ojca. Mówi, że jednak rozstała się ze swoim piątym chłopakiem i wróciła do czwartego, ale nie jest pewna, czy nie poszuka sobie szóstego. W tej chwili na obiad wpada syn z pierwszego małżeństwa i opowiada o nowym mężu swojej mamy, a na koniec do kuchni wkracza trzecia partnerka jego ojca, całując wszystkich najczulej w oba policzki. Tak mniej więcej wygląda rodzina w przeciętnym francuskim filmie: rozwód jest regułą, małżeństwo wyjątkiem, tylko dzieci płynnie kursują jeszcze między dawnymi partnerami. Podobna patchworkowa rodzina zawitała właśnie do Pałacu Elizejskiego.
François Hollande i Valérie Trierweiler mają w sumie siedmioro dzieci, ale żadnego nie było na zaprzysiężeniu 15 maja. Powód? Francuzi świetnie pamiętają dzień objęcia władzy przez Nicolasa Sarkozy’ego w 2007 r., jego liczną progeniturę w markowych sukniach i garniturach, wreszcie ojca natrętnie całującego ich matkę. Tę samą Cecylię, która miesiąc później złożyła papiery rozwodowe i zamieniła kierat Pierwszej Damy na wolność u boku zamożnego biznesmena. A potem romans prezydenta z Carlą Bruni, pojawienie się eksmodelki i piosenkarki w Pałacu Elizejskim, wreszcie książęce niemal narodziny małej Giulii. Rodzina w polityce popłaca, ale nie wtedy, gdy udaje rodzinę królewską.
Tym razem dzieci zostały w domach także z przyczyn prywatnych. Żadne nie pochodzi z obecnego związku, dzieci prezydenta są już dorosłe i mają własne życie, a te Pierwszej Damy unikały dotychczas rozgłosu i matka chce, by tak pozostało.
W przypadku dzieci Hollande’a dochodzi jeszcze jedna niezręczna okoliczność: ich matką jest Ségolène Royal, przegrana kandydatka socjalistów z 2007 r.