Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Z twarzą i z tarczą

Szczyt NATO w Chicago

Przy okazji poprzednich szczytów NATO snuło ambitne, wręcz imperialne plany. Teraz zwycięża skromność, byle wyjść z Afganistanu, wzmocnić możliwości obronne i nie dać się wciągnąć w syryjską awanturę.

Od dawna węzłowym problemem NATO jest Afganistan. Od dawna wiadomo także, że tej wojny nie da się wygrać. Nie ma mowy o zadaniu decydującego ciosu talibom, nie pomogą kolejne tysiące oddziałów posyłane w afgańskie góry. Zresztą koalicja walczy nie tylko z talibami. Ciężar kampanii biorą na siebie wojska specjalne, które zazwyczaj nocami wyciągają z domów zaspanych powstańców. Część z nich to rzeczywiści talibowie lub opłaceni przez nich ludzie, prędzej szukający pewnego zarobku niż walczący z powodów ideologicznych, ale bomby podkładają także niezwiązane z talibami milicje plemienne albo gangi silnych ludzi z okolicy. Dodając do tego galimatiasu brak pewnych informacji wywiadowczych, przez co dochodzi do mnóstwa pomyłek, aresztowań niewinnych ludzi, wystawionych na przykład przez zawistnych sąsiadów, śmierci cywilów albo pomyłkowych ostrzałów, nie ma się co dziwić, że koalicja, która szarogęsi się w Afganistanie już jedenasty rok, ma przeciw sobie sporą część afgańskiego społeczeństwa.

Dlatego dziś NATO zastanawia się, jak wyjść z Afganistanu (zwanego z emfazą „cmentarzem imperiów”), zrobić to szybko i uniknąć przy tym porażki, którą byłoby pozostawienie po sobie pogrążonego w anarchii przytuliska dla terrorystów, jakim kraj był na przełomie wieków. Taki scenariusz obstawia wielu Afgańczyków. Obawiają się, że talibowie cierpliwie zaczekają na wyjazd intruzów, później zaczną walczyć naprawdę; odzyskają władzę, znów wprowadzą ultrakonserwatywne porządki i zemszczą się na rodakach, którzy pomagali koalicji.

Sukces natowskiego odwrotu ma gwarantować afgańska armia i policja podległe rządowi w Kabulu. Od 2015 r.

Reklama