Luigi Fenzi odebrał sobie życie 15 maja. Prowadził z żoną firmę organizującą specjalistyczne kursy i szkolenia w firmach telekomunikacyjnych. Powiesił się w parku kilka kilometrów od domu w Saronno koło Mediolanu. W kieszeni miał list, w którym pożegnał się z rodziną i przyjaciółmi, prosił o wybaczenie i wyjaśniał: „Ogromne długi, brak pracy. Nie mam, z czego zapłacić swoim pracownikom. Próbowałem wszystkiego”.
Niemal wszyscy desperaci zostawiają po sobie kilka słów. Często żegnają się z życiem krótką sentencją. Miesiąc temu tonący w długach szef firmy budowlanej, zanim zastrzelił się po wizycie komornika, napisał na karteczce: „Godność jest ważniejsza od życia”. Nieco wcześniej mechanik zmuszony do zamknięcia swego warsztatu, zanim wyskoczył przez okno, zakończył list: „Bez pracy nie da się żyć”.
Nierzadko dramatyczny krok jest publiczną demonstracją o bardzo czytelnej wymowie. Giuseppe Campaniello dostał wezwanie do zapłacenia tak wysokich podatków, że pod koniec marca podjechał pod urząd skarbowy w Bolonii, oblał się benzyną i podpalił we własnym samochodzie. Inni przed śmiercią chcą być jak najbliżej Boga. 63-letni Arcangelo Arpino, właściciel firmy budowlanej pod Neapolem, zastrzelił się na parkingu Sanktuarium Matki Bożej w Pompejach. Zostawił trzy listy. W pierwszym przepraszał Matkę Bożą za odebranie sobie życia, w drugim prosił, by otoczyła opieką jego rodzinę. W trzecim wyjaśnił: „Zadusili mnie podatkami”. I opisał w szczegółach przebieg swojej prywatnej wojny z fiskusem, w której poniósł klęskę.
Państwo zastawia pułapkę
59-letni Giovanni Schiavon pożegnał żonę i córkę bilecikiem „Wybaczcie, nie dałem rady”.