Ministerstwo przyznaje, że polska dyplomacja reaguje za każdym razem na pojawiające się publicznie za granicą sformułowanie o „polskich obozach koncentracyjnych/polskich obozach śmierci” od 2004 roku, a liczba interwencji w ostatnich kilku latach wyraźnie maleje. W 2010 r. dyplomaci przeprowadzili 103 skuteczne interwencje, rok później 73, a od początku tego roku 23. Redakcje mediów, które użyły tych określeń proszone są o sprostowania i używanie właściwych form: „niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny/zagłady w okupowanej Polsce” lub „nazistowski obóz koncentracyjny/zagłady na terenie okupowanej przez Niemców Polski”. Efekt? Kilka redakcji wpisało do swoich stylebook’ów zakaz używania tych sformułowań. Na pierwszy ogień w 2010 r. poszła redakcja Wall Street Journal, która ponoć zdobyła się na to po osobistej interwencji ministra Radosława Sikorskiego, a za nią kolejne – San Francisco Chronicle, New York Times, portal Yahoo i – jako jedna z ostatnich w lutym tego roku - agencja Associated Press.
Wojna polityków
Trudno jednak spodziewać się, by „polskie obozy” zostały szybko wyplenione, choć niewątpliwie wpadka prezydenta Baracka Obamy podczas wręczania Medalu Wolności dla uhonorowanego pośmiertnie Jana Karskiego po raz kolejny nagłośniła problem. Polscy, zwłaszcza prawicowi politycy, biją na alarm i łapią się za głowy. Jarosław Kaczyński uznał, że „naród polski został obrażony w sposób niezwykle drastyczny” i potrzebne są przeprosiny; Lech Wałęsa oświadczył, że na miejscu Adama Rotfelda nie odebrałby medalu, według posła Bartosza Kowackiego z Solidarnej Polski „Barack Obama napluł Polakom w twarz”, a Ludwik Dorn zaapelował do amerykańskiej Polonii, by nie głosowała na Obamę.